czwartek, 17 lutego 2011

Szowinizm gatunkowy : widmo antropocentryzmu.

Dawno nie pojawiło się nic konkretnego na tym blogu, więc podjęłam decyzję, aby trochę go rozruszać . Pojawia się w tym momencie mój tekst, przedrukowany z ostatniego zina , którego wydaliśmy. Chciałabym, aby był też początkiem poważniejszej transformacji, jaką przejdzie blog w ciągu kilku najbliższych miesięcy.
Powiem krótko - wkurwia mnie już do granic możliwości zestawianie mojej osoby z żarciem i gotowaniem, co ma miejsce ostatnimi czasy. Pomimo tego, że bardzo lubię to robić, nie jest to moja jedyna aktywność życiowa i nigdy też nie była. Powiedziałabym nawet, że od dłuższego czasu gotowanie stanowi margines moich zainteresowań. Działam od dawna na wielu różnych polach i blog okołokulinarny miał być radosną odskocznią dla relaksu. Teraz widzę, że odbierana jestem przez pryzmat zawartości garnka, koloru talerzy czy dobrego ujęcia kotleta.

Niektórych zapewne zmartwi to, że ilość publikowanych przepisów drastycznie spadnie. Takie osoby szczególnie zapraszam, żeby złapały stopa /wsiadły w pociąg do Poznania . Pogotujemy wspólnie, porozmawiamy o pierdołach i o konkretach . Nie spędzajcie całych dni przed monitorami tylko zacznijcie przenosić te kontakty w rzeczywistość. I dużo czytajcie, otwierajcie szeroko oczy i nadstawiajcie uszy. Nie samym jedzeniem człowiek żyje.

Poniżej parę słów na temat szowinizmu gatunkowego, o którym uważam wciąż mówi się i pisze zbyt mało. A jeszcze mniej dyskutuje jako o problemie, który trzeba konkretnie zwalczać. Przeczytaj, przemyśl i zadziałaj!

***


Szowinizm gatunkowy : widmo antropocentryzmu.

W dzisiejszym świecie eksploatacja zwierząt jest na porządku dziennym. Większość społeczeństwa biernie przystaje na taki stan rzeczy, tłumacząc go realizacją podstawowej konieczności życiowej. W odpowiedzi na rosnące zapotrzebowanie, wykorzystywanie zwierząt zostało uprzemysłowione. W odpowiedzi na to zapotrzebowanie każdego dnia na całym świecie rodzą się miliony nowych istot , a kolejne miliony są zabijane . Wszystko ubrane zostało w ładne słowa. Przełom w medycynie, dobroczynny eksperyment naukowy , nowa szczepionka, szykowny płaszcz, nieprzemakalne buty, pieczeń z jabłkami, jogurt truskawkowy, krem z koenzymem Q10.

I nie chodzi tutaj bynajmniej o deklaracje, tak często podnoszone jeśli stawiane są pytania dotyczące stosunku do zwierząt, że ludzie je szanują, że opiekują się psami i kotami, że nawet zabierają je do fryzjera i podają przysmaki likwidujące próchnicę. W gruncie rzeczy nie chodzi tutaj o wybiórcze akty dobrej woli, ale o całokształt codziennych praktyk, bo to one są rzeczywistością. Czynności i wybory ludzi są dla zwierząt wyrokiem. To społeczeństwo powołuje do istnienia te zwierzęta. Te zwierzęta , których życie i śmierć człowiek wykorzystuje z ogromną inwencją dla własnych potrzeb, są uprzedmiotowione. Są produktem, przedmiotem handlu, narzędziem, surowcem, towarem, zasobem naturalnym, liczbą. Zwierzę to rzecz. Sytuacji tej nie zmieniły i nie zmienią puste paragrafy głoszące magiczne słowa „zwierzę nie jest rzeczą”, zawarte w niemalże wszystkich ustawach , deklaracjach i kodeksach postępowania dotyczących praw zwierząt . Sytuacji tej nie zmienią też jałowe dyskusje w ciasnych salach uniwersytetów , skupiające się w głównej mierze na wypracowaniu nowego języka, próbującego opisywać aktualny stan wiedzy na temat relacji ludzie i nie-ludzie. Sytuacji tej nie zmieni odgórny nakaz bezmięsnych poniedziałków i postulat zmniejszenia liczby zwierząt poddawanych eksperymentom o 30 %. Co więcej , sytuacji tej nie zmieni także rosnąca ilość ludzi w koszulkach „meat free” czy „go vegan”. Każda z powyżej opisanych sytuacji to tylko próby zmiany obecnej sytuacji, które w pojedynkę nie zdadzą się na nic. I na pewno niewiele zdziałają, jeżeli nie nastąpią zmiany podstawowe – zmiany dotyczące postrzegania relacji człowiek i inne zwierzęta.

Bez rozpoznania i nazwania tej sytuacji, rozmowa o statusie moralnym innych zwierząt i naszym stosunku do nich nie ma sensu. Pierwszym problemem jest dostrzeżenie przez każdego z nas tego utrwalonego silnie w tradycji schematu zwierzęcia- przedmiotu . Nie jest to rzeczą łatwą, bowiem antropocentryzm jest tak silnie zakorzeniony w naszej kulturze , że staje się niemal przezroczysty. Przekonanie o nadzwyczajnym powołaniu człowieka i jego szczególnym statusie władcy świata jest dla większości z nas rzeczą oczywistą i stąd brak potrzeby kwestionowania czegokolwiek. Rzadko więc takie stanowisko poddawane jest analizie, refleksji, jeszcze rzadziej bywa negowane, niezmiernie rzadko powstają istotne projekty jego zmian. Faworyzujemy nasz gatunek, uzurpujemy sobie prawo do podporządkowania wszystkiego naszemu interesowi i w konsekwencji rościmy sobie prawo do ekspansji , eksploatacji i eksterminacji innych bytów. Czy aby na pewno tędy droga? Proponuję przemyśleć jeszcze raz status człowieka oraz jego siłę wobec innych istot, żywiołów , przyrody. Zestawmy siebie samych z resztą i zastanówmy się, czy naprawdę jesteśmy najsilniejsi ? Czy przypadkiem nie jesteśmy jednym z wielu istnień na tej ziemi? Skąd ten brak pokory i chciwość wobec otaczającego nas świata? Przyznajmy się w końcu sami przed sobą, że nasz świat i nasze osiągnięcia nie są czymś szczególnym . Każdy gatunek może poszczycić się osiągnięciami , ale także nie jest wolny od błędów. Jesteśmy jednymi z wielu elementów skomplikowanej układanki, jaką jest świat. Po uświadomieniu sobie tego, dojdziemy do prostego wniosku, że nie stanowimy „korony stworzenia” i nie mamy prawa gospodarować całym światem . Przejdźmy zatem do analizy pewnej sytuacji. Sytuacji, za którą jesteśmy odpowiedzialni, ponieważ to my do niej dopuściliśmy , zaburzając równowagę natury.

Otóż , żyjemy w świecie gatunkowego szowinizmu. Jako ludzie przypisujemy sobie cudowne właściwości i wywyższamy siebie ponad inne zwierzęta, negując ich wkład w funkcjonowanie tego ekosystemu . Boimy się objąć naszą moralnością również inne istoty żywe, tłumacząc to bezpodstawnie koniecznymi potrzebami życiowymi (jedzenie, odzież, nauka , rozrywka – krąg można rozciągać do woli, a weganie uparcie pokazują , że można się bez tego obejść ). Wszystkie nasze czyny zawsze staramy się wybielać „w imię dobra ludzkiego”, jednocześnie uprzedmiotawiając istoty , które przez nie cierpią. To bardzo wygodne stanowisko, ponieważ pozwala ładnie wytłumaczyć każdemu dziecku istnienie przemysłu mięsnego i mleczarskiego, testy na zwierzętach , noszenie skórzanych butów, polowania. Zastanówmy się tak naprawdę , czy przypadkiem nie oszukujemy samych siebie, nazywając siebie zaawansowaną technologicznie cywilizacją , jednocześnie dalej babrając się w krwi? Powiedzmy wprost - w tej zaawansowanej cywilizacji nie ma dzisiaj tzw. konieczności życiowej, która zmuszałaby nas do zabijania, aby przeżyć. Za to pojawia się inna konieczność – konieczność uświadomienia sobie tego, że można zbędne cierpienie i zło zlikwidować. Uświadomienia sobie także i tego, że fakt, iż ktoś jest człowiekiem nie stawia go od razu przed wszystkimi innymi zwierzętami na tej planecie.

Kiedy właściwie mamy do czynienia z szowinizmem gatunkowym ? Obecny on jest wszędzie tam, gdzie dyskryminacja zachodzi wyłącznie na tle przynależności gatunkowej. Przykładem jest tutaj niewolnicza praca słonia w cyrku, szczur ze sztucznie wywołaną otyłością w celu badania jej rozwoju u ludzi, podawanie hormonów zamkniętej w boksie krowie, aby jej mlekiem codziennie zalewać płatki kukurydziane. Dzieje się tak zawsze wtedy, kiedy kiedy członkowie danego gatunku wykazują moralnie istotne cechy, które powinny być podstawą odpowiednich praw, a mimo praw tych nie otrzymują. Udajemy , że nie słyszymy ich krzyku i dziękujemy w duchu, że nie potrafią się z nami komunikować. Ale niezaprzeczalny jest właśnie ten fakt, że wiele istot nienależących do gatunku ludzkiego ma pewną bardzo ważną i moralnie znaczącą cechę - zdolność do odczuwania cierpienia. W ostatnich latach przez wielu badaczy podkreślana jest coraz bardziej także zdolność do doznawania szczęścia oraz pojęcie jakości życia (w odniesieniu do wszystkich istot). Dlaczego mówię tutaj o badaczach? Otóż szowinizm gatunkowy, inaczej gatunkowizm (ang. speciecism ) to pojęcie, które już prawie 40 lat temu na stałe weszło w obręb etyki . I to właśnie uświadomienie sobie szowinizmu gatunkowego jest kluczowe dla ruchu wyzwolenia zwierząt, który zataczając coraz szersze kręgi obejmuje różne dziedziny twórczości i nauki z filozofią, etyką, ekologią, polityką i socjologią na czele

I w oparciu o te informacje, głównym naszym zadaniem – jako ludzi walczących o prawa innych zwierząt, staje się przede wszystkim zwalczanie szowinizmu gatunkowego. Zakwestionowanie tego utrwalonego przez wieki traktowania zwierząt nie-ludzkich jako przedmiotów, istot niższych i przez to podległych interesowi człowieka, powinno stanowić punkt wyjścia do walki o wyzwolenie zwierząt. I zadanie to nie jest skierowane tylko i wyłącznie do sfery nieuświadomionych konsumentów kiełbas. Niestety problem dotyczy też wielu obrońców praw zwierząt czy wegetarian , a nawet wegan, którzy podchodzą do kwestii zwierząt nie-ludzkich z czysto antropocentrycznego punktu widzenia. Działania wielu organizacji skupiają się na opiece i trosce nad zwierzętami – przedmiotami , a nie na faktycznej walce o ich emancypację i upodmiotowienie. Działania te opierają się na niczym innym jak na realizacji własnych potrzeb i interesów przy zagwarantowaniu minimalizacji cierpienia i eliminacji złego traktowania nadal eksploatowanych żywych przedmiotów. Ten sam problem tyczy się także wielu tzw. „miłośników zwierząt” i ludzi, którzy wyeliminowali odzwierzęce składniki ze swojej diety. Kiedy przy obraniu takiej drogi życiowej , kierujemy się tylko wrażliwością i sentymentalizmem, nie zwracając uwagi na mechanizmy odpowiedzialne za takową sytuację i nie kwestionując ich , to tak naprawdę nasza rezygnacja ze schabowego nie przyniesie wymiernych korzyści. Decyzje motywowane dobrą wolą w stosunku do „biednych i słabych zwierzątek” nie są i nie będą poważnie odbierane przez resztę społeczeństwa i na zawsze pozostaną w repertuarze roszczeń „wrażliwców”. Stając się antygatunkowistami nie musimy kochać wszystkich żyjątek na tej planecie, ale powinniśmy uszanować ich istnienie i nie odbierać im podstawowego prawa, jakim jest prawo do życia. Jest to sytuacja analogiczna do walki z rasizmem czy seksizmem – nie litujemy się nad dyskryminowanymi ludźmi, ale po prostu przestajemy ich dyskryminować i uczymy tego innych.

Oczywiście może pojawić się pytanie, kiedy mówi się komuś o przełamaniu szowinizmu gatunkowego. A co jeśli moje dalsze życie jednak zależałoby od zabicia innych zwierząt? Dzieje się tak chociażby wtedy, kiedy stajemy przed dylematem wzięcia leku na nieuleczalną chorobę , który został przetestowany na zwierzętach nie-ludzkich. Dzieje się tak także i wtedy, kiedy mamy do wyboru zabić zwierzę, które nas atakuje albo dać mu się pożreć. Wybór zawsze należy do Ciebie, ale większość osób ratowałoby własne życie , bo do tego kieruje nas instynkt. Poza tym, w obecnym momencie nie jesteśmy w stanie stuprocentowo odciąć się od eksploatacji zwierząt, ponieważ walka o to wymaga długiej i żmudnej pracy. Takie dylematy pojawiają się dzisiaj, bowiem dzisiaj nie mamy w wielu sytuacjach alternatyw. I wielu szowinistów gatunkowych od razu by powiedziało, że decyzja o poświęceniu zwierzęcia a nie siebie lub swojego bliskiego, podjęta przez osobę uważająca się za nieszowinistę , to czysta hipokryzja . Jednak wskażmy na pewną analogiczną sytuację - czy nazwiemy mordercą kogoś , kto zabija człowieka we własnej obronie? Nie. Czy nazwiemy mordercą kogoś , kto zabija drugiego człowieka bezpodstawnie? Tak. Wystarczy tylko w odpowiednie miejsca wstawić hasło gatunkowizm i odpowiedź na zarzut hipokryzji nasuwa się sama.

Trzeba zatem jeszcze raz podkreślić, że wiele z takich dylematów przestałoby istnieć, gdyby były alternatywy. Przykładem jest dzisiaj chociażby wyeliminowanie mięsa i innych produktów odzwierzęcych z diety i codziennego życia. Mamy wybór , bo w pewnym momencie pojawiło się zapotrzebowanie na alternatywy. Niestety, dzięki nieustannemu przekonaniu o wyższości człowieka nad innymi zwierzętami nadal dochodzi do masowych mordów w imię zdobywania pożywienia, mody, nauki - jednak im bardziej będziemy naciskać, tym więcej alternatyw będzie się pojawiać. I kiedyś dojdziemy do punktu, w którym eksperymenty na zwierzętach, rzeźnie, fermy futrzarskie będą już tylko ponurym fragmentem naszej historii.

Let's taste a revolution! nr 3. Zima 2010.





sobota, 12 lutego 2011

Amarantusowe ciasteczka lodówkowe.


Zdecydowanie za mało jem amarantusa. Mam dwie paczki i jakoś nie widać, aby się ruszały. Zmieniam ten obleśny nawyk niepamiętania o dobrociach ukrytych w zakamarkach szafy i teraz dosypuje go do wszystkiego.
Dlaczego mamy jeść amarantus i co to do cholery jest?
Amarantus , inaczej szarłat jest po prostu zajebisty. I ten argument powinien wystarczyć :) Dość neutralny w smaku, komponuje się ze słodkim i słonym. Możecie go jeść w oryginalnej postaci - czyli ugotowanej kaszki lub w postaci płatków błyskawicznych czy poppingu ("dmuchane" ziarna). Mi najbardziej pasuje to, że ponoć ma w sobie komplet aminokwasów egzogennych i bardzo dużo żelaza. Dla spragnionych kompetentnej informacji, pozwolę sobie zacytować słowa stąd:

Amarantus, to przede wszystkim niezwykle cenne źródło białka. Okazuje się, że w nasionach jest go więcej niż w mleku, w dodatku białka posiadającego wszystkie aminokwasy egzogenne (zwłaszcza dużo lizyny). Na korzyść przemawia również dobra równowaga pomiędzy aminokwasami zasadowymi i siarkowymi. Co więcej jest to białko o niezwykle wysokim stopniu przyswajalności, którego ilość podczas odpowiednich procesów technologicznych nie obniża się. Jego wartość wynosi 75%. Dla porównania wartość białka zawartego w kukurydzy wynosi 44%, w soi 68%, w mięsie 70%, w mleku 72%. Najwyższą wartość białka (nawet powyżej 90%) osiągają ziarna i przetwory z amarantusa zmieszane z tradycyjnymi zbożami, np. z płatkami owsianymi.

Cenne kwasy tłuszczowe

W nasionach znajduje się również dużo jedno- i wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, ze sporym udziałem bardzo cenionych ze względów zdrowotnych kwasów GLA (tak licznie zgromadzonych np. w wiesiołku). Ich obecność przyczynia się znacznie do poprawy zdrowia, zwłaszcza do obniżenia poziomu cholesterolu. Nie bez znaczenia jest również obecność błonnika, który nie tylko wpływa na kształtowanie odpowiedniego poziomu cholesterolu, lecz poprawia perystaltykę jelit i oczyszcza przewód pokarmowy.

Niezastąpione pierwiastki

Amarantus jest źródłem wielu składników mineralnych, zwłaszcza wapnia (250 mg/100 g nasion), fosforu, potasu i magnezu. Spożycie 100 g nasion amarantusa pokrywa 1/3 dziennego zapotrzebowania na wapń. Pod względem ilości żelaza (15 mg w 100 g nasion) bije na głowę niemal wszystkie rośliny, z osławionym szpinakiem włącznie, co z powodzeniem można wykorzystywać w stanach anemii, a także w diecie kobiet ciężarnych potrzebujących w tym okresie szczególnie dużo tego pierwiastka. Włączenie do jednego posiłku dziennie dania przygotowanego z nasion amarantusa całkowicie pokrywa zapotrzebowanie na żelazo. Pod względem witamin występuje ich tyle samo co w innych zbożach.

Ziarno lekkostrawne i bogate w błonnik

Amarantus jest produktem nie tylko wyjątkowo odżywczym, ale także lekkostrawnym. Zawdzięcza to m.in. niezwykle drobnej frakcji skrobi. Jest ona pięć razy łatwiej strawna od – uznawanej dotąd za lekkostrawną - skrobi zawartej w kukurydzy; dlatego amarant można spożywać nawet na krótko przed wysiłkiem fizycznym lub umysłowym, np. przed egzaminem, treningiem czy zawodami. Wysoka wartość odżywcza i energetyczna sprawia, że dania lub chrupki z amarantusa znalazły się w diecie osób uprawiających duży wysiłek fizyczny (sportowcy, komandosi).

W porównaniu z innymi zbożami zawiera stosunkowo dużo błonnika, zawiera go więcej nawet niż słynne otręby owsiane. Znacząca obecność włókna stawia tę roślinę w rzędzie produktów przeciwdziałających chorobom układu krążenia. Zawiera też takie substancje jak skwaleny, opóźniające procesy starzenia organizmu i antyoksydanty przeciwdziałające chorobom nowotworowym.




Przepis na około 12 sztuk :

  • 5 łyżek syropu złocistego lub innego płynnego wegańskiego słodzidła
  • 1 łyżeczka oleju
  • 1 szkl. poppingu z amarantusa
  • 1/2 szkl. zmielonych orzeszków ziemnych
  • 1/2 szkl. sezamu
  • trochę pokruszonej gorzkiej czekolady


Syrop z oliwą podgrzewamy w rondelku. W tym czasie prażymy na suchej patelni orzechy i sezam. Zawartość patelni dodajemy do rondla , dosypujemy amarantus i energicznie mieszamy . Potem dodajemy pokruszoną czekoladę i dokładnie łączymy wszytkie składniki. Jeszcze ciepłe wykładamy na lekko natłuszczoną prostokątną blaszkę i rozsmarowujemy na grubość około 1 cm. Przykładamy folię aluminiową i obciążamy deseczką, wstawiamy do lodówki na godzinę. Potem kroimy i podajemy od razu .


czwartek, 10 lutego 2011

Francuska tarta z warzywami i nibyserem.



Pieczone obiady!!!
Pisałam już w poprzednim poście, że dostęp do piekarnika jest , więc cześciej bedą takie specjały gościć na tym blogu. Teraz przepis na najprostszą na świecie tartę. Zaopatrzcie się tylko w gotowe ciasto francuskie (większość tych tańszych jest vegan, ale sprawdźcie skład), ulubione warzywa i do dzieła. Ja użyłam tego, co było pod ręką - kawałek brokuła, 1 mała marchewka, 1 cebulka i mała cukinia.Cały sekret tkwi w sosie , pod którym owe warzywa zapiekacie. Jest bardzo prosty w przygotowaniu i stanowi ulepszoną wersję kremu z nerkowców, a przepis na niego podawałam tutaj.


Nibyserowy sos nerkowcowy :
  • 1/2 szkl. nerkowców, namoczonych w wodzie na minimum pół godziny
  • 2 łyżki oleju
  • 2 czubate łyżki płatków drożdżowych
  • szczypta soli
  • świeżo mielony czarny pieprz , słodka papryka mielona, zioła prowansalskie
  • woda

Wszystkie składniki miksujemy, powoli dolewając niewielkie ilości wody . Musimy uzyskać konsystencję zbliżoną do serka topionego . Polewamy warzywa ułożone na cieście (ważne jest, aby nie zgniatać ciasta francuskiego ani nie przyklejać go do blaszki - po prostu delikatnie ułożyć) i pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni C.


I w ramach wyjaśnienia - nie, nie robiłam ciasta sama :) Mąka jest na stole, ponieważ chłopak robił domowy makaron na lasagne (jak dla mnie jest mistrzem domowego makaronu, więc jakoś musiałam to zaakcentować na tym blogu) . Przepis na lasagne jutro.

Mango koktajl z płatkami owsianymi.


Troche mnie tutaj nie było, a to wszystko za sprawą przeprowadzki i ogarniania nowego miejsca pomieszkiwania (a gratis z nim jednej niesfornej kotki). Nie oznacza to wcale, że w ogóle nie gotowałam przez ostatnie kilka dni. Trochę przepisów się uzbierało , więc z miejsca wrzucę kilka pod rząd. Co najważniejsze - mam teraz stały dostęp do piekarnika, aha aha. A to oznacza, że ze znajomymi kilogramami pochłaniamy pieczone warzywa śmietnikowe i jest cudownie. Jeszcze cudowniejsze jest to, że można piec w każdym momencie, bez konieczności wyprawy przez pół miasta.

Najpierw koktajl. W sumie nie trzeba go specjalnie zachwalać, po prostu zróbcie go i przekonajcie się sami. Oczywiście polecam odwiedzać śmietniki, bo teraz sezon na owoce egzotyczne.


  • 1 dojrzałe mango
  • 1 dojrzały banan
  • 1 szklanka mleka roślinnego ( miałam gryczane <3>
  • 2 łyżki płatków owsianych

Mango i banana obieramy, kroimy i zalewamy mlekiem. Płatki prażymy na suchej patelni, dodajemy do reszty i konkretnie miksujemy.