sobota, 18 grudnia 2010

Szatańsko pikantne samosy z harissą.




Międzykontynentalny mariaż smaków po raz kolejny.

Przepis (z małymi modyfikacjami) pochodzi z książki Kuchnia Kryszny, która jest moją ulubioną książka kucharską , jeśli chodzi o hinduskie żarcie. I generalnie podaje przepis na najsmaczniejsze ciasto na samosy, jakie można sobie wyobrazić. Nie wiem, czy już to pisałam, ale była to jedna z pierwszych wegetariańskich książek kucharskich, jakie miałam w łapach. Zachwyciłam się bogactwem tego jedzenia, ale że było to parę ładnych lat temu i mieszkałam w małej miejscowości, to szczytem marzeń było zdobycie pewnych składników. Do książki wróciłam po kilku latach, kiedy byłam już weganką i polecam każdemu, kto chce nauczyć się hinduskiego przyrządzania jedzenia. Pełno inspiracji i zaskakujących połączeń (słodycze z fasolki <3 ), a do tego całość łatwa w weganizacji, gdyż z zasady krysznowcy nie jedzą jajek . Pozostaje tylko zamieniać krowie mleko na roślinne , a masło ghee na olej i już po kłopocie.

Samosy to tradycyjna hinduska potrawa - pierożki nadziewane warzywami lub owocami, smażone w głębokim oleju. Harissa z kolei to bardzo ostra arabska pasta z papryczek piri piri , czosnku , kolendry , kuminu i odrobiny oliwy. Jest tak masakrycznie ostra, że nie jestem w stanie zjeść jej w zbyt dużych ilościach, a jednak jakąś tam tolerancję na pikantne potrawy mam. Mimo, że posiadam małą puszkę, to i tak nie bylibyśmy w stanie zjeść jej zbyt szybko, więc trzeba ją zakonserwować.

Podzielę się z Wami przy okazji starym maminym sposobem na konserwowanie takich smarowideł jak harissa, pasta curry, ajwar, koncentrat pomidorowy czy keczup lub musztarda w olbrzymim słoju. Lejecie na przecier/pastę olej lub oliwę z oliwek tak, aby utworzyła szczelną warstwę, która odetnie dopływ tlenu, a co za tym idzie zlikwiduje ryzyko rozwinięcia się pleśni i innego syfu. Kiedy potrzebujecie produktu, zlewacie delikatnie olej do spodeczka, a po użyciu wlewacie go ponownie do pojemnika. Dzięki temu otwarte słoiki/puszki można przechowywać miesiącami w lodówce, bez obawy o jakąkolwiek tragedię.

Dlaczego harissa? W sumie pasowała mi do tego dania, więc bawimy się. Zawsze mnie wkurza pytanie "czym sie to przyprawia" , kiedy mówię ludziom o jakichś zupełnie nowych dla nich warzywach czy potrawach (jak chociażby bakłażan, dynia czy pasta z fasoli ). Odpowiedz zawsze powinna brzmieć - czym chcesz, eksperymentuj, kombinuj. Wszystko można zjeść w dowolnych kombinacjach przyprawowych lub bez nich . Co to za problem dodać pesto ze świeżej bazylii do ryżu z curry? Spróbujecie, a zobaczycie , że komponuje się całkiem zgrabnie. Nie trzymajmy się niewolniczo wszystkiego, co ktoś zamieści w przepisie. Wyobraźni!




Samosa - smażone pierożki z warzywnym nadzieniem

  • 2 szkl. mąki pszennej
  • szczypta soli
  • 1/2 szkl. oleju
  • 2/3 szkl. wody
  • 3 ziemniaki, obrane i pokrojone w kostkę
  • 3 marchewki, obrane i pokrojone w kostkę
  • garść różyczek kalafiora
  • 1 łyżeczka kuminu
  • po szczypcie: zmielonej kolendry, kurkumy, imbiru, cynamonu, asafetidy (w razie braku przypraw nawet stare dobre curry da radę)
  • 1 łyżka czarnuszki
  • sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia

Najpierw ciasto : mąkę, sól i olej mieszamy, aż powstanie coś a la kruszonka. Potem stopniowo dolewamy wodę i wyrabiamy kilka minut, aż uzyskamy zwarte i elastyczne ciasto, które nie klei się do rąk. W razie kłopotów dolewamy wody/ dosypujemy mąki i to rozwiąże problemy. Ciasto przykrywamy ściereczką i bierzemy się za nadzienie. Na patelnię wlewamy ze 3 łyżki oleju i kiedy się rozgrzeje wrzucamy do niego kumin. Ciągle mieszamy i kiedy się zabrązowi dodajemy kolendrę, kurkumę, imbir, cynamon i asafetidę. Mieszamy i po minucie dodajemy ziemniaki i marchewkę . Dolewamy pół szklanki wody, przykrywamy i dusimy przez 15 minut. Potem dodajemy kalafior i dusimy kolejne 10 minut. Na sam koniec przyprawiamy solą, pieprzem i czarnuszką. Odstawiamy , aby ostygło. W tym czasie przygotowujemy ciasto. Formujemy kulki wielkości piłeczki golfowej i rozwałkowujemy je na krążek o grubości kilku milimetrów. Teraz są dwie metody - na taki krążek nakładamy nadzienie i zwijamy jak zwykłego pieroga. Moczymy lekko brzeg, a potem fałdujemy palcami , aby uzyskać taki efekt końcowy jak na zdjęciu. Druga metoda gwarantuje nam mniejsze samosy : każdy krążek przecinamy na pół. Środkowy brzeg sklejamy ze sobą, tworząc rodzaj rożka, który wypełniamy nadzieniem i brzeg zwilżony wodą zawijamy tak jak wcześniej. Samosy smażymy na głębokim oleju (wlewamy tyle, aby sobie pływały). Po kilka minut z każdej strony, aż się zezłocą. Podajemy najlepiej gorące, bo na dworze jest za zimno na zimne jedzenie.

***

Prawie wszystko, poza olejem i przyprawami, w tej potrawie zostało znalezione na śmietniku. Już nieraz się rozpisywałam o pozyskiwaniu jedzenia z marketowych/ryneczkowych śmietników, ale ciągle do tego zachęcam, bo zimą jedzenia jest jeszcze więcej. Od standardowych dostaw marchewki, ziemniaków, mąki i cukru, można znaleźć też takie delikatesy jak na zdjęciu poniżej.


Musztarda grillowa, troszeczkę po terminie ważności, ale słoiczek nienaruszony, więc bez obaw spałaszowaliśmy całą. Jakaś dziwna woda mineralna z Włoch, sos pieprzowy z Madagaskaru (zawierał jajka, więc oddaliśmy) i najlepszy motyw dnia - greckie gołąbki z liści winogron. Całość była trochę po terminie ważności, ale nie obawiamy się niczego. Otworzyliśmy, umarliśmy z zachwytu, że niezepsute, potem ożyliśmy na powrót i zjedliśmy ze smakiem.
Siup!

Teraz mamy też tradycyjnie śmietnikowy sezon na pieczywo i cytrusy, więc ziarniste żytnie bułeczki z lekko podgrzanym sokiem ze świeżych pomarańczy z kardamonem urozmaicają codzienne menu.

8 komentarzy:

Alutka pisze...

Zazdraszczam ciągle grzebania w śmietnikach.. Ja nadal nie mam śmiałości.

Aneta pisze...

Kuchnia Kryszny też należny do moich ulubionych książek kucharskich, pomimo iż hindusie potrawy kojarzą mi się głównie z tymi smażonymi w głębokim oleju, za czym nie przepadam. Dlatego rzadko jadam samosy. Ale harissa mnie zaciekawiła, nigdy nie jadłam.

A.

omnomnom-vegan pisze...

Samosy i calzone to dwie rzeczy które muszę ogarnąć jak najszybciej, bo obie są mega. A jeszcze nigdy ich sama nie robiłam. Co wy w tych śmietnikach znajdujecie, to się naprawdę w głowie nie mieści! Greckie gołąbki, ciekawe kiedy ktoś wyrzuci pomelo albo inne mango.
Btw. dołączyłam do wegańskiej blogosfery, zapraszam :P

olga spaceage pisze...

nie można popadać w schemtay nawet w kuchni :) fajnie że tak swobodnie Ci to przychodzi i wychodzi świetnie :)

sos grzybowy z Madagaskaru???? to dopiero hardkor!

ilovetofu pisze...

warumimmer : pomelo , mango i melony to standard. nawet tego nie wymieniac , bo ujmuje to zawsze w kat. owoce ;) nawet teraz w lodowce czeka olbrzymi melon zielony :)

ale takie tzw. delikatesy pierwszy raz trafilysmy :)

dlatego zachecam, zachecam .Nie bac sie, grzebac :)

asieja pisze...

pysznie nadziane!

Anonimowy pisze...

O matko, będąc pierwszy raz w Tunezji znalazłam na stołówce wyłożoną w wielkiej misce harissę i byłam przekonana, że to sos pomidorowy do makaronu, więc nałożyłam męzowi stosowną porcję. Od tego sosu mało w kosmos nie poleciał :D Ale przywieźliśmy wiaderko harissy, z tym, że już oszczędniej jej używamy ;)

Anonimowy pisze...

Przepis na samose napewno wyprobuje, do tej pory smazylam samose wg tego znalezionego tutaj http://www.dotykindii.pl/samosa.html i musze przyznac, ze pierozki smakowaly niemal zupelnie tak samo, jak te jedzone w Indiach.