Nie było mnie tutaj równe trzy miesiące. Dlaczego tak się stało? Otóż, muszę Wam przyznać, że prowadzenie tego bloga po prostu mi się znudziło.
I tyle.
Próbowałam podejmować próby jego urozmaicenia.
Na początku zagłębiałam się totalnie w nowe zajawki kulinarne, poszukiwałam innych smaków, rozwiązań, strategi gotowania czy pieczenia i dzieliłam się tym z Wami . To jednak było za mało. Zaczęło mnie wkurzać to, że ten blog powoli stawał się jałową książką kucharską, bowiem coraz częściej wpuszczałam suche przepisy ze zdjęciem, zamiast czegoś prawdziwego od siebie. Moje życie było i jest o wiele bardziej urozmaicone niż to, co było tutaj widać.
Wpadłam zatem na nowy pomysł, w którym chodziło mniej więcej o to, aby dokonać pewnej rewolucji i nadać temu, co się w tym miejscu dzieje , wymiar bardziej konkretny niż tylko machanie łyżką w garnku. Wpadło kilka tekstów, refleksji, rozkmin. O sprawach dla mnie ważnych. O sprawach , w których tkwię po uszy. Napisanych w lekkim wydaniu, bez tego całego bagażu terminologii, definicji, analiz. Chciałam odskoczni dla siebie, ale też żeby ta odskocznia dała coś Wam.
Lecz o wiele większe rewolucje zaczęły dziać się w moim życiu prywatnym (a teraz nastąpiło - jakby to ująć - totalne ich zagęszczenie:) ) i przyczyniło się to do wielu, wielu zmian. Nie miałam już totalnie ochoty na przebywanie w internecie w ogóle.
Zatem pojawił się w mojej głowie nowy pomysł rozwiązania kwestii blogowej - eksterminacja jego zawartości i związany z tym delete z wirtualnego świata .
Zdecydowałam , że trzeba z tym jednak poczekać. Mam niestety taką dziwną przypadłość, że pewne decyzje muszą u mnie poleżeć trochę w głowie, bo czasem po dwóch dniach przychodzą zmiany i potem ciężko anulować coś, czego już się dokonało czy też na co się pozwoliło, itp. Znając troszkę swoją niemoc decyzyjną w owym okresie, spowodowaną totalnie kalejdoskopowymi zmianami życiowymi, stwierdziłam , że odczekam.
Pomyślałam sobie, że jednak blog ten dla kogoś może stanowić kopalnię przepisów, porad. Dla mnie samej stał się też swego rodzaju zapisem pewnego wycinka ostatnich dwóch lat mojego życia.
Pomyślałam sobie, że daje nam trzy miesiące. Niech sobie blog posiedzi w spokoju i zobaczymy , co będzie dalej.
Ja przez ten czas cieszyłam się pomieszkiwaniem w nowym miejscu. Dalej gotowałam i dużo piekłam. Najwięcej dla ludzi, z którymi zamieszkałam. I spędzanie czasu z nimi, poznawanie się i budowanie zajebistych więzi najbardziej zaczęły mnie fascynować.
W kwietniu rzuciłam pracę w księgarni, bo już po prostu zgromadziłam dostateczną ilość pieniędzy. W maju miałam wyjechać daleko i na długo w podroż planowaną już od roku. Nie wyjechałam i nie będę podawać wszystkich powodów. Powiem Wam tylko, że wkręciłam się totalnie w to miejsce, w którym zaczełam pomieszkiwać i mocno zżyłam się z ludźmi, którzy się z nim wiążą. I chciałam wkręcać się dalej, więc udało się zamieszkać tutaj na stałe.
O ile mieszkanie na skłocie można określić mianem stałego:)
Urządziłam się. Powoli wracam do aktywizmu. Zaczęłam znowu słuchać muzyki i pochłaniam ogromne ilości filmów, bo ponad rok nie miałam na to zwyczajnie ochoty. Dzieje się tyle, że czasem nawet nie mam czasu usiąść do książki, a nadal gromadzę ich całe stosy .
No i dzisiaj mijają trzy miesiące.
Po upływie tego czasu stwierdziłam, że kliknięcie na monitorze magicznego "skasuj bloga" to strasznie trudna robota. Rozleniwiłam się teraz strasznie i nie chce mi się przesunąć na ten napis kursora myszki . A żeby jeszcze kliknąć... Dajcie spokój.
Wybaczcie mi tą niesubordynację. Przecież powszechnie wiadomo, że to normalna reakcja organizmu, bo skoro człowiek nie pracuje zarobkowo 8 godzin dziennie, nie studiuje dla papieru, a całymi dniami angażuje się w jakieś dziwne działania lub po prostu wczasuje na leżaku z krzyżówką i sokiem, to tak się dzieje.
Mam zatem totalnie złą wiadomość dla Was - w takim rozleniwionym i zarazem błogim stanie odzyskiwania swojego życia, wracam do prowadzenia bloga. I co najgorsze - bez żadnych planów i założeń dotyczących jego prowadzenia.
Będzie to, co będzie.
To, co ślina na język przyniesie.
To, co w głowie i sercu siedzi.
To, co spadło na talerz z garnka lub też wypadło ze śmietnika do koszyka.
A teraz impreza powitalna. Tańczymy, moi mili Państwo!
I tyle.
Próbowałam podejmować próby jego urozmaicenia.
Na początku zagłębiałam się totalnie w nowe zajawki kulinarne, poszukiwałam innych smaków, rozwiązań, strategi gotowania czy pieczenia i dzieliłam się tym z Wami . To jednak było za mało. Zaczęło mnie wkurzać to, że ten blog powoli stawał się jałową książką kucharską, bowiem coraz częściej wpuszczałam suche przepisy ze zdjęciem, zamiast czegoś prawdziwego od siebie. Moje życie było i jest o wiele bardziej urozmaicone niż to, co było tutaj widać.
Wpadłam zatem na nowy pomysł, w którym chodziło mniej więcej o to, aby dokonać pewnej rewolucji i nadać temu, co się w tym miejscu dzieje , wymiar bardziej konkretny niż tylko machanie łyżką w garnku. Wpadło kilka tekstów, refleksji, rozkmin. O sprawach dla mnie ważnych. O sprawach , w których tkwię po uszy. Napisanych w lekkim wydaniu, bez tego całego bagażu terminologii, definicji, analiz. Chciałam odskoczni dla siebie, ale też żeby ta odskocznia dała coś Wam.
Lecz o wiele większe rewolucje zaczęły dziać się w moim życiu prywatnym (a teraz nastąpiło - jakby to ująć - totalne ich zagęszczenie:) ) i przyczyniło się to do wielu, wielu zmian. Nie miałam już totalnie ochoty na przebywanie w internecie w ogóle.
Zatem pojawił się w mojej głowie nowy pomysł rozwiązania kwestii blogowej - eksterminacja jego zawartości i związany z tym delete z wirtualnego świata .
Zdecydowałam , że trzeba z tym jednak poczekać. Mam niestety taką dziwną przypadłość, że pewne decyzje muszą u mnie poleżeć trochę w głowie, bo czasem po dwóch dniach przychodzą zmiany i potem ciężko anulować coś, czego już się dokonało czy też na co się pozwoliło, itp. Znając troszkę swoją niemoc decyzyjną w owym okresie, spowodowaną totalnie kalejdoskopowymi zmianami życiowymi, stwierdziłam , że odczekam.
Pomyślałam sobie, że jednak blog ten dla kogoś może stanowić kopalnię przepisów, porad. Dla mnie samej stał się też swego rodzaju zapisem pewnego wycinka ostatnich dwóch lat mojego życia.
Pomyślałam sobie, że daje nam trzy miesiące. Niech sobie blog posiedzi w spokoju i zobaczymy , co będzie dalej.
Ja przez ten czas cieszyłam się pomieszkiwaniem w nowym miejscu. Dalej gotowałam i dużo piekłam. Najwięcej dla ludzi, z którymi zamieszkałam. I spędzanie czasu z nimi, poznawanie się i budowanie zajebistych więzi najbardziej zaczęły mnie fascynować.
W kwietniu rzuciłam pracę w księgarni, bo już po prostu zgromadziłam dostateczną ilość pieniędzy. W maju miałam wyjechać daleko i na długo w podroż planowaną już od roku. Nie wyjechałam i nie będę podawać wszystkich powodów. Powiem Wam tylko, że wkręciłam się totalnie w to miejsce, w którym zaczełam pomieszkiwać i mocno zżyłam się z ludźmi, którzy się z nim wiążą. I chciałam wkręcać się dalej, więc udało się zamieszkać tutaj na stałe.
O ile mieszkanie na skłocie można określić mianem stałego:)
Urządziłam się. Powoli wracam do aktywizmu. Zaczęłam znowu słuchać muzyki i pochłaniam ogromne ilości filmów, bo ponad rok nie miałam na to zwyczajnie ochoty. Dzieje się tyle, że czasem nawet nie mam czasu usiąść do książki, a nadal gromadzę ich całe stosy .
No i dzisiaj mijają trzy miesiące.
Po upływie tego czasu stwierdziłam, że kliknięcie na monitorze magicznego "skasuj bloga" to strasznie trudna robota. Rozleniwiłam się teraz strasznie i nie chce mi się przesunąć na ten napis kursora myszki . A żeby jeszcze kliknąć... Dajcie spokój.
Wybaczcie mi tą niesubordynację. Przecież powszechnie wiadomo, że to normalna reakcja organizmu, bo skoro człowiek nie pracuje zarobkowo 8 godzin dziennie, nie studiuje dla papieru, a całymi dniami angażuje się w jakieś dziwne działania lub po prostu wczasuje na leżaku z krzyżówką i sokiem, to tak się dzieje.
Mam zatem totalnie złą wiadomość dla Was - w takim rozleniwionym i zarazem błogim stanie odzyskiwania swojego życia, wracam do prowadzenia bloga. I co najgorsze - bez żadnych planów i założeń dotyczących jego prowadzenia.
Będzie to, co będzie.
To, co ślina na język przyniesie.
To, co w głowie i sercu siedzi.
To, co spadło na talerz z garnka lub też wypadło ze śmietnika do koszyka.
A teraz impreza powitalna. Tańczymy, moi mili Państwo!
14 komentarzy:
Dobrze, że nie wywalasz, bo zawsze ktoś by z niego skorzystał. Warto coś pisać, nawet jeśli będzie nieregularnie :). Pozdro
:)) O madre, ja jestem mistrzynią w usuwaniu blogów. Uwielbiam klikać "usuń blog" i średnio robię to kilka razy do roku :) Fajnie, że wracasz :)
Cieszę się niezmiernie z tego będzie co będzie
Super, już myślałam, że się nie doczekam na Twój powrót. Będę śledzić Twoje dalsze postępki :)
Jesteś mistrzynią w budowaniu suspensu. W trakcie czytania wpisu zdążyłem: zastanowić się jak najlepiej dokonać zrzutu zawartości bloga, pożałować, że tego nie zrobiłem i ucieszyć się, że nie muszę. Witamy z powrotem.
Bardzo się cieszę, że wracasz. Twój blog był pierwszym, w tematyce weganizmu, który zacząłem regularnie śledzić, dostarczyłaś maaasę inspiracji, udowodniłaś, że weganizm to zajebista sprawa. No i zainspirowałaś mnie gotowania i do utworzenia własnego bloga :) Wciąż jestem wiernym fanem i czytelnikiem. Pozdrawiam
Pisz co i kiedy chcesz :) Najważniejsze żebyś Ty się czułą dobrze z tym co robisz ale jednak przyłączę się do głosów o nie kasowanie bo archiwalne wpisy też są bardzo przydatne :)
Hej Agata! wiem doskonale, co czujesz, ale prosze nie kasuj bloga, napisz najwyżej notkę, że zamykasz i zablokuj komentarze - wyjdzie na jedno a ktoś skorzysta.
I, skoro jesteś na miejscu, przyjdź proszę na nasz piknik!!! http://ciekawesniadanie.blogspot.com/2011/07/spotkanie-wege-blogerow.html
Będzie bardzo miło Cię znowu zobaczyć.
o tak! kocham Agatę ;)
Mieszkasz na skłocie?? WOW ;-), zawsze zazdrościłam tego ludziom, bo dla mnie to życie na wysokich obrotach i w sumie wiem, że też nie miałabym czasu na żadnego bloga wtedy ;-), moze napiszesz coś o takim stylu pomieszkiwania?
Bloga nie kasuj, niech zostanie bo dużo tu cudowności i szkoda by poszły w niepamięć.
Pozdrawiam
michu, no wlasnie wychodze z takiego samego zalozenia. po co kasowac, niektorzy by mnie zabili za to, ze przepisow nie pokopiowali:)
mimiko, tez jakas metoda na blogi:) fajnie, ze bedziesz czytac:)
anio, tez sie ciesze . i milo mi, ze nadal tu zagladasz:)
kikimora, to obserwuj bacznie. bedzie sie dzialo, oj bedzie.
saunterer, niezmiernie milo mi czytac, gdy piszesz, ze jak ja pisze, to tak zaskakuje:) trzeba sie w ogole na herbatke ustawic i obgadac zycie.
svemir, wlewaszzzzzz. wlewaszzzz. a ja sie wzruszam, ze zaczales gotowac. To jest zajebiste!
olga, nie skasuje. nawet jak go zostawie w pizdu , to nie skasuje. fajnie sie oglada stare zdjecia :) sentymentalna ostatnio sie zrobilam i musze miec narazie pozywke dla wspomnien.
marysia, nie kasuje. co was wzielo? watpliwosci byly rozmaite, ale powrot jest i bez rozpaczy. Niestety, nie bedzie mnie w Poznaniu w ten weekend w ktory planujecie miting blogerski. ale tak czy siak, mozemy sie ustawic na herbatke chociazby w gronie poznanskim.
mania, a ja kocham cie! wracaj szybko z tego wschodu, pani:*
Ania, powiem Ci, ze sa wysokie obroty i jest tez relaks. Generalnie calosc rozklada sie po rowno i nie mam narazie problemu z zachowaniem rownowagi. Kiedys jakas notka sie pojawi na ten temat.
Koniecznie, to prawda :). Obawiam się jednak, że nie wcześniej, jak w październiku, choć jest szansa, że będę w Poznaniu do tego czasu kilka dni... Nie znikniesz do tego czasu? ;-).
ilovetofu, uwielbiam Cię!!!
A ja dopiero co odkryłam Twój blog i bardzo mi się podoba :) Przepisy, pomysły na życie... I choć wegetarianką nie jestem (choć kto wie, jak to się skończy), choć obracam się w całkiem odmiennym środowisku, to poruszane problemy - oszczędności jedzenia, ochrony środowiska, jak najmniej konsumpcyjny styl życia są mi bardzo bliskie, wprowadzam je w życie i próbuję zaszczepić rodzinie. Nawet ozdóbki (bo lubię), robię sobie sama lub wymieniam się z innymi, bo akurat oni robią co innego.
Pozdrawiam i czekam na nowe wpisy! :)
Prześlij komentarz