czwartek, 21 października 2010

Półkrwawy koktajl z wheatgrassem.





Siup! Powrót po kilku dniach, ale jakich zabieganych dniach. W sobotę spedziłam bardzo fajnie czas we Wrocławiu, a pokazy gotowania to dobra rzecz. Zareklamowałam wszystkie vegan blogi kulinarne jakie tylko mi przyszły na myśl, więc drogie koleżanki i koledzy wzmożona liczba odwiedzin się szykuje.
Cieszmy się, cieszmy, bowiem polskie blogi z wegańskimi przepisami robią dobrą robotę.
Po pierwsze wypełniają lukę jeśli chodzi o wegańskie książki kucharskie dostępne w PL. Po drugie są totalnie za free i każdy może czerpać z nich inspiracje, niezależnie od tego gdzie się znajduje. A po trzecie, moim zdaniem najważniejsze - gotowaniem , pieczeniem, smażeniem i obieraniem autorzy i autorki blogów promują zajebistą rzecz, jaką jest wolny od okrucieństwa styl życia. Bardzo się cieszę, kiedy całkowicie obce mi osoby mówią "dzięki Twoim przepisom zacząłem gotować" ,"dzięki Tobie przestałam jeść mięso", "już miesiąc jem wegańsko" , "nie piję już coca-coli", "ej, a gdzie chodzisz na śmietniki", "jak się robi seitan" , a wymieniać można i długo, więc na słodkim "adoptuj mnie" zakończę :) Nie piszę tego bynajmniej, żeby sobie wlewać. Bardziej interesuje mnie efekt - ludzie zaczynają zmieniać swoje życie , a to oznacza , że taki sposób promocji weganizmu i wyzwolenia zwierząt daje rezultaty.

Jednocześnie sobie samej obiecuję, że muszę więcej pisać i więcej tutaj publikować. Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Wiele rzeczy mi samej wydaje się oczywistych , ale często po prostu nie zdaję sobie sprawy z tego , że dla kogoś może to być zupełna nowość.
Dzisiaj zatem będzie o dwóch rzeczach. I o dziwo nie bedzie dziś cukru, ale będzie bardzo zdrowo. Jedna rzecz związana ze zdrowym odżywianiem, a druga ze zdrowym podejściem do swojego ciała.

Jeśli chodzi o odżywianie, to przedstawiam Wam wheatgrass - trawę pszeniczną. Jest to kilkunastodniowa wersja popularnej pszenicy, a jej dużym plusem jest zawartość witamin i minerałów w takich ilościach, że to aż niemożliwe. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Trawa pszeniczna zaliczana jest do tzw. superżywności (superfood) i od dawna jest hitem w Wielkiej Brytanii. Takie rzeczy jak superżywność powoli pojawiają się w polskich sklepach, np. jagody goji, acai czy spirulina, ale nie spotkałam się jeszcze z wheatgrassem. Zagranicą najczęściej sprzedaje się gotowy sok z wheatgrassa (pasteryzowany lub świeży), a w knajpach wegetariańskich i ekologicznych można zamawiać napoje z jego udziałem. W Polsce raczej długo sobie na to poczekamy, ale tak naprawdę już teraz możesz rozpocząć domową uprawę tego cuda. Jeśli masz warunki to skonstruuj sobie taką specjalną półeczkę , a wszelkie instrukcje znajdziesz na tej stronie . Najbardziej przydatnym urządzeniem do przetworzenia trawy jest wyciskarka, również opisana na tej stronie.

Ja rozpoczęłam na próbę uprawę w doniczce. Umieściłam ziarenka pszenicy na kiełki na nienawożonej niczym ziemi, lekko je przysypałam. Podlewałam codziennie i po kilku dniach ziarna wykiełkowały.


Wyglądały ekstra, zwróccie uwagę na te krople wody . Pojawiłały się na źdźbłach zawsze rano, jak rosa. Potem roślina zaczęła rosnąć gwałtownie - dosłownie wieczorem można był·o zauważyć wyraźną różnicę w porównaniu z porankiem. Hodowałam to 12 dni i efekt był taki.




Większą częśc "plonu" zblendowałam i odcisnełam z tej pulpy sok, który dodałam do koktajlu, ale nie mogę za nic wskazać gdzie go widać na tym pierwszym zdjęciu, bo mimo wszystko wyszło około łyżki. Sam w sobie ma kwaśny trawiasty smak, który średnio przypadł mi do gustu. Postanowiłam przyrządzić koktajl z 2 łodyg selera naciowego, 2 bananów i dwóch garści truskawek, które to znalazłam niedawno w kontenerze. Można je zamienić mrożonymi , a z pewnością będzie równie pyszne.

Kilka źdźbeł wrzuciłam i tak w całości. Pamiętajcie jednak, że nie powinno spożywać się dużej ilości całej trawy pszenicznej, ponieważ może wywołać sensacje żoładkowe, ale taka ilość mi nie zaszkodziła. Dodatek wheatgrassa do tego koktajlu - oprócz niesamowicie dobrego wkładu witaminowo-mineralnego - wpływa też fajnie na doznania smakowe . Kwaskowaty smak , kojarzący się ze świeżymi ziołami idealnie pasował do truskawek.

Reasumując moje doświadczenia z wheatgrassem - jaram się tym mega, ale jednak uprawa jest dość czasochłonna, a efekty są bardzo skromne, ponieważ z dużej ilości rośliny uzyskujesz bardzo małe ilości soku. Niemniej jednak warto w to zainwestować trochę miejsca na parapecie i zimą fundować sobie duże dawki naturalnej witaminy C i pokłady żelaza.

***

Teraz druga część rozkmin - o zdrowym podejściu do swojego ciała. Nazwa posta w sumie nawiązuje do tych rozważań, bo nie ukrywam, że zainspirowała mnie do tego zasłyszana reakcja na mój post o mooncupie . Pewna osoba stwierdziła , że pisanie o takich sprawach na blogu kulinarnym jest niesmaczne. Pomijam to, że blog z założenia kulinarny typowo nie jest , ale jednak już dawno innych tematów nie poruszałam, więc nowy czytelnik może o tym nie wiedzieć.

Niech owa niesmaczność tematu stanowi tutaj punkt wyjścia.

Generalnie nie jest nowością, że tzw. dbanie o siebie oznacza dzisiaj dopasowywanie swojego wyglądu i stanu wewnętrznego organizmu do jakichś określonych standardów. Od dziecka uczymy się, że należy mieć taki a nie inny wygląd, takie a nie inne ubrania, jeść to albo tamto. Rzadko kiedy wskazuje nam się na alternatywy i w związku z tym dorastamy z utrwalonym przekonaniem o tym, co jest akceptowalne, ładne . Natomiast wszystko , co od owego przekonania odstaje uznajemy za brzydkie, nieprzyjemne i niesmaczne.

Wielu ludzi nigdy nie kwestionuje wyniesionych z dzieciństwa przekonań i wciąż uparcie broni się przed wszelkimi alternatywnymi sposobami myślenia, życia, jedzenia, ubierania się, mieszkania czy funkcjonowania generalnie. I nic nie byłoby w tym złego, ponieważ każdy ma prawo być takim, jakim chce być. Jednak tutaj pojawia się problem, bowiem prezentowana przez te osoby tzw. "normalność" staje się często pewnym uniwersalnym wyznacznikiem. Wiele osób uzurpuje sobie prawo do nazywania swojego "normalnym", a to rzutuje na negatywne postrzeganie przez nich tego, co odmienne. Wraz z negatywnym postrzeganiem pojawia się też od razu negatywna ocena i uprzedzenia. Po co komplikujemy sobie tak własne życie ? Po co utrudniamy życie innym, którzy nie podzielają naszego myślenia?

Po pierwsze - normalność to rzecz względna. Nie możemy narzucać innym tego, co sami myślimy i tego, w jaki sposób funkcjonujemy. Owszem, dzielmy się swoim punktem widzenia, nie bójmy się myśleć po swojemu i nie bójmy się tych myśli wyrażać słowami. Realizujmy siebie , ale nie przeszkadzajmy realizować się innym. Nie obrzucajmy obelgami kogoś , kto ma rożowe włosy ani kogoś, kto chodzi w szpilkach. Nie oceniajmy z góry kogoś z dziarą na szyi ani kogoś w krawacie. Nie musimy stawać się tacy, jak druga osoba, ale nie krytykujmy , lecz porozmawiajmy i uszanujmy jej decyzje.
Kiedy widzimy, że czyjeś działanie (działanie, a nie wygląd!) powoduje szkody innym, to możemy reagować. Mówmy mu o tym, wyrażajmy swoje zdanie, krytykujmy jego postępowanie. Jednak co jest tutaj niesamowicie ważne - uczmy się wzajemnie od siebie i szanujmy nawzajem swoje wybory.

Nikt nie może sobie rościć prawa do ustalania standardów tego , co ładne i brzydkie, smaczne i niesmaczne. Tzw. prawdy uniwersalne powinny przejść już dawno do lamusa, ponieważ jest tyle poglądów, co ludzi. Nie da się nas wszystkich wsadzić do jednego worka i przykleić etykietkę. Bardzo często owe standardy to tylko kwestia nieprzemyślanych nawyków, upodobań, tradycji i kultury , w której jesteśmy zakorzenieni. Nie bójmy się ich kwestionować, skoro twierdzimy , że coś jest nie tak.

Między innymi z takich powodów, pojawił się tutaj post o mooncupie. Chciałam zaproponować Wam alternatywę wobec zanieczyszczania Ziemi, a napisałam o tym tutaj, bowiem chce , aby pewne sprawy w końcu zostały uznane za normalne, bo przecież takie są.
Nie uważam, aby miesiączka była sprawą niesmaczną, brzydką i nie na miejscu. To nie nowośc , że każda zdrowa kobieta miesiączkuje . Tak samo jak nie jest niczym nowym, że każdy z nas wydala, poci się, brudzi. Dlaczego ciągle spychamy te rzeczy spoza naszego pola widzenia? Dlaczego z taką niechęcia traktujemy swoje ciało i jego fizjologię? Takie myślenie powoduje bardzo niefajną rzecz, a mianowicie sztuczną i trwałą tabuizację czegoś, co jest przecież ... no właśnie, normalne. Chciałoby się rzecz, że poglądy nt. tematów odpowiednich i nieodpowiednich wyniesione są jeszcze z odmętów głębokiego średniowiecza , jednak trochę o tym okresie naszej historii wiem i uwierzcie mi, że o wiele większy szacunek przykładano wtedy do własnego ciała, niż ma to miejsce dzisiaj.
Teraz owym standardem normalności jest wysportowany mężczyzna, w ładnych markowych ubraniach , owiany nutą najdroższych perfum , jedzący śniadanie w ekskluzywnej restauracji. Obowiązkowo nie ma żadnych słabości, a jego portfel potrafi sprostać największym wymaganiom. Do jego usług zawsze pozostaje szczupła wysoka żona, o idealnie gładkich włosach i nieskazitelnej cerze. Nigdy nie zdarzyło jej się ubrudzić sukienki ani przytyć choćby o gram. Nie wydalają, nie wymiotują, nie pocą się. Nie miewają bólu głowy, miesiączki, biegunki, wytrysku.

Wiele osób będzie się teraz śmiało, że przecież to plastikowa rzeczywistość z reklamy. Śmiejemy się, ale przecież sami narzucamy sobie podobne standardy . Dążymy do realizacji czegoś sztucznego i owa sztuczność zlała się w jedno z tzw. normalnością . Zastępuje dzisiaj to, co naturalne. A w naturze zdarzają się i czynności fizjologiczne i osoby o ciałach odbiegających od normy. Powoduje to dużo szkody przede wszystkim w odniesieniu do nas samych, bowiem stajemy się do siebie samych wrogo nastawieni, co rodzi ogromne kompleksy. Zmuszamy nasze ciała do niesamowitych wysiłków, zaklejamy naszą skórę tonami kremów, a wnętrznośći wypełniały niezdrowym - acz modnym - jedzeniem. Co więcej, wszystko co nie pasuje do higienicznego i sterylnego świata jest negowane. Boimy się naszej fizjologii i traktujemy ją jako niesmaczną, co po prostu rodzi chyba jedną z najgroszych form nienawiści - nienawiść do samych siebie.
Dlatego pisałam o tych sprawach tutaj i zamiast dziwnego konstruktu w stylu tam, gdzie brzydko , będe używała słów krew i miesiączka. Jak już o tym mowa, to nie wiem czy wiecie, ale na różnych internetowych forach kobiecych zamiast słowa miesiączka wiele forumowiczek wstawia magiczny symbol @ i już wszystko jest jasne. Chyba jestem jakaś ułomna, bo musiałam w googlach poszukać o co chodzi. Potem stwierdziłam, że to bardzo przykre i niezdrowe, do tego stopnia bać się swojego ciała. Jednak to ich wybór, a ja mam tylko skromną nadzieję, że kiedyś nauczą się akceptować swoją fizjologię.

Sami ustalajmy sobie standardy tego, co uważamy za akceptowalne i nie narzucajmy tych standardów innym. Nie bójmy się odzyskiwać pewnych słów i obszarów naszego życia, skoro uważamy je za normalne. I zamiast atakować myślenie kogoś innego, zastanówmy się czy sami nie powinniśmy przemyśleć swoich definicji i kategorii, jakimi postrzegamy ten świat.
Może nas to czegoś nauczy?

7 komentarzy:

Alutka pisze...

Hej,
pod poprzednią notką zadałam pytanie, pewnie nie zauważyłaś :) Czy mogę liczyć na pomoc?? :)
Pozdrawiam

ilovetofu pisze...

hej,
przepraszam, nie zauwazylam faktycznie. Generalnie zacznijmy od tego - logujesz sie do bloggera i klikasz projekt. Tam po prawej stronie masz takie puste okienka z tekstem "dodaj gadzet" . Klikasz to i wybierasz sobie "Lista blogów" . Tam mozesz dodawac rożne linki albo ustawic opcje dodaj blogi, ktore obserwuje. Masz tam tez kilka opcji do odhaczenia dot. tego, w jaki sposob maja sie blogi wyswietlac. Pozdr

Alutka pisze...

Ogromnie Ci dziękuję :-) Zaraz spróbuję. I od razu zapraszam na swojego bloga (wiem, zalatuje pokemonizmem- saprasham na mojego blogasska ;). Muszę powiedzieć, że dzięki Tobie przełamałam się po traumie z dzieciństwa i drugi raz w życiu spróbowałam tofu. I kompletnie się uzależniłam :D Dziękuję !!

Michu pisze...

Świetnie, że reklamujesz wegańskie blogi. Warto upowszechniać ten styl życia i dietę. Mnie nie przeszkadza, że oprócz jedzenia poruszasz inne wątki, bo przecież nie samym żarciem się żyje. Akurat monocupy mnie nie dotyczą, ale zawsze mogę komuś polecić taki "sprzęt". Dużo wiedzy przekazujesz na swoim blogu, więc rób tak dalej :).

omnomnom-vegan pisze...

Blogi kulinarne to świetna sprawa! Dzięki Twojemu i jeszcze paru innym jakiś rok temu zaczęłam wreszcie gotować, po bagatela 3 latach wege i 2 weganizmu. I co więcej, zaczęło mi to sprawiać zajebistą frajdę! Jak tak teraz myślę to na serio nie wiem co wcześniej jadłam, bo chyba niemożliwe żeby gotowce non-stop ;) a chyba jednak tak było.
Natomiast cała reszta rzeczy o których piszesz, jest równie ważna, bo co z tego jeśli się jest weganinem/weganką, jeśli nie zwraca się uwagi na nic innego... I kupuje za dużo i niepotrzebnie, w dodatku korporacyjne rzeczy które przebyły pół świata i zatruły środowisko. Konsumpcjonizm trzeba leczyć :D (ja przynajmniej się staram)

Aneta pisze...

Hej, fajnie było Cię posłuchać podczas gotowania w Wedze, szkoda tylko, że musiałam wyjść zaraz przed degustacją. A miałam taką ochotę na gruszki ;)

A.

BellaBlumchen pisze...

Miesiączka gorsza niż lord voldemort "ten, ktorego imienia nie wolno wymawiać".