wtorek, 26 października 2010

Muffiny chałwowe - prawie bezcukrowe!

Przepis idealny dla wszelkiej maści diabetyków wegańskich i nie tylko, jak i także dla wszystkich z problemami próchnicznymi. Jeśli jednak nie kwalifikujecie sie do zadnej z powyzszych kategorii, po prostu spróbujcie dla własnego zdrowia od czasu do czasu zamienić tradycyjny cukier na syrop z agawy.

Dlaczego syrop z agawy jest taki wspaniały?
A to dlatego, że jest około trzykrotnie słodszy od cukru, a cechuje się pieciokrotnie niższym indeksem glikemicznym. W dużym uproszczeniu - po prostu jest zdrowszy. Syrop z agawy jest w wielu przepisach kulinarnych stosowany zamiast cukru lub miodu (jego płynna konsystencja sprawia, że z powodzeniem używam go w wielu przepisach tradycyjnie wymagających miodu). Poza tym doskonale sprawdza się w słodzeniu herbaty i zimnych napojów, a także jako polewa do naleśników czy ciast.

Syrop można dostać już w większości sklepów ze zdrową żywnością, a doszły mnie słuchy , że nawet niektóre markety zaczęły go wprowadzać. Jedyną barierą może być cena - w Polsce za nieduży słoiczek trzeba zapłacić 12 złotych. Jednak warto robić sobie zapasy zagranicą, gdzie można już dostać go za 1 euro.

Poniższy przepis totalnie bezcukrowy nie jest - a to za sprawą chałwy. Jednak cupcake'owa baza może być modyfikowana na wszelkie sposoby, tak, że bez problemu stanie się totalnie bezcukrowym deserem.

Swoją propozycję oparłam na przepisie zaczerpiętym z książki Vegan Cupcakes Take Over The World.

Składniki: (na 12 sztuk)
  • 2/3 szkl. mleka roślinnego (miałam gryczane)
  • łyżeczka octu jabłkowego
  • pół szkl. syropu z agawy
  • 1/3 szkl. oleju
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • 1 i 1/2 szkl. mąki pszennej
  • 1 lyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 150 g chałwy kakaowej (sprawdz skład, aby był wegański - trzeba się troche naszukać, bo często zawierają albuminę, białko kurze)

Wymieszaj mleko z octem. W drugiej misce połącz ze sobą mąkę, proszek do pieczenia i sól. Do mikstury mlecznej dodaj syrop z agawy, olej i esencję waniliową. Potem dodaj suche składniki partiami do mokrych i mieszaj aż się ładnie połączą. Rozkrusz chałwę i dodaj ją do masy. Napełnij foremki do muffinek i piecz w temperaturze 200 st. C przez około 20 minut.



***

Przyjdź i wyraź swój sprzeciw!



Jak co roku, 11 listopada nacjonaliści i neofaszyści z różnych organizacji planują przemarsz ulicami Warszawy. Nie chcemy, by zwolennicy ksenofobicznych i rasistowskich ideologii, którzy z dumą odwołują się do przedwojennych organizacji o jawnie faszystowskich sympatiach, znowu przeszli przez stolicę. Pomni wcześniejszych doświadczeń uważamy, że rosnącemu w siłę ruchowi narodowemu trzeba się przeciwstawić. Od dwóch lat próbujemy ich marsz zablokować. Zatrzymamy go tylko wtedy, gdy będzie nas dużo.

Jesteśmy grupą różnych ludzi i środowisk. Łączy nas sprzeciw wobec faszyzmu. Planujemy demonstrację na trasie faszystowskiego pochodu. Chcemy fizycznie go zablokować. Wykorzystamy przysługujące nam prawa obywatelskie. Zapraszamy wszystkich mieszkańców Warszawy i wszystkich, którzy zechcą przyjechać do Warszawy, do czynnego sprzeciwu wobec faszystów. Liczymy na Wasz udział w przygotowaniach, na przyjazd w zaproponowanym przez nas miejscu i czasie, na przygotowanie transparentów, na poinformowanie znajomych o naszych działaniach. Liczymy na Waszą obecność.


czwartek, 21 października 2010

Półkrwawy koktajl z wheatgrassem.





Siup! Powrót po kilku dniach, ale jakich zabieganych dniach. W sobotę spedziłam bardzo fajnie czas we Wrocławiu, a pokazy gotowania to dobra rzecz. Zareklamowałam wszystkie vegan blogi kulinarne jakie tylko mi przyszły na myśl, więc drogie koleżanki i koledzy wzmożona liczba odwiedzin się szykuje.
Cieszmy się, cieszmy, bowiem polskie blogi z wegańskimi przepisami robią dobrą robotę.
Po pierwsze wypełniają lukę jeśli chodzi o wegańskie książki kucharskie dostępne w PL. Po drugie są totalnie za free i każdy może czerpać z nich inspiracje, niezależnie od tego gdzie się znajduje. A po trzecie, moim zdaniem najważniejsze - gotowaniem , pieczeniem, smażeniem i obieraniem autorzy i autorki blogów promują zajebistą rzecz, jaką jest wolny od okrucieństwa styl życia. Bardzo się cieszę, kiedy całkowicie obce mi osoby mówią "dzięki Twoim przepisom zacząłem gotować" ,"dzięki Tobie przestałam jeść mięso", "już miesiąc jem wegańsko" , "nie piję już coca-coli", "ej, a gdzie chodzisz na śmietniki", "jak się robi seitan" , a wymieniać można i długo, więc na słodkim "adoptuj mnie" zakończę :) Nie piszę tego bynajmniej, żeby sobie wlewać. Bardziej interesuje mnie efekt - ludzie zaczynają zmieniać swoje życie , a to oznacza , że taki sposób promocji weganizmu i wyzwolenia zwierząt daje rezultaty.

Jednocześnie sobie samej obiecuję, że muszę więcej pisać i więcej tutaj publikować. Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Wiele rzeczy mi samej wydaje się oczywistych , ale często po prostu nie zdaję sobie sprawy z tego , że dla kogoś może to być zupełna nowość.
Dzisiaj zatem będzie o dwóch rzeczach. I o dziwo nie bedzie dziś cukru, ale będzie bardzo zdrowo. Jedna rzecz związana ze zdrowym odżywianiem, a druga ze zdrowym podejściem do swojego ciała.

Jeśli chodzi o odżywianie, to przedstawiam Wam wheatgrass - trawę pszeniczną. Jest to kilkunastodniowa wersja popularnej pszenicy, a jej dużym plusem jest zawartość witamin i minerałów w takich ilościach, że to aż niemożliwe. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Trawa pszeniczna zaliczana jest do tzw. superżywności (superfood) i od dawna jest hitem w Wielkiej Brytanii. Takie rzeczy jak superżywność powoli pojawiają się w polskich sklepach, np. jagody goji, acai czy spirulina, ale nie spotkałam się jeszcze z wheatgrassem. Zagranicą najczęściej sprzedaje się gotowy sok z wheatgrassa (pasteryzowany lub świeży), a w knajpach wegetariańskich i ekologicznych można zamawiać napoje z jego udziałem. W Polsce raczej długo sobie na to poczekamy, ale tak naprawdę już teraz możesz rozpocząć domową uprawę tego cuda. Jeśli masz warunki to skonstruuj sobie taką specjalną półeczkę , a wszelkie instrukcje znajdziesz na tej stronie . Najbardziej przydatnym urządzeniem do przetworzenia trawy jest wyciskarka, również opisana na tej stronie.

Ja rozpoczęłam na próbę uprawę w doniczce. Umieściłam ziarenka pszenicy na kiełki na nienawożonej niczym ziemi, lekko je przysypałam. Podlewałam codziennie i po kilku dniach ziarna wykiełkowały.


Wyglądały ekstra, zwróccie uwagę na te krople wody . Pojawiłały się na źdźbłach zawsze rano, jak rosa. Potem roślina zaczęła rosnąć gwałtownie - dosłownie wieczorem można był·o zauważyć wyraźną różnicę w porównaniu z porankiem. Hodowałam to 12 dni i efekt był taki.




Większą częśc "plonu" zblendowałam i odcisnełam z tej pulpy sok, który dodałam do koktajlu, ale nie mogę za nic wskazać gdzie go widać na tym pierwszym zdjęciu, bo mimo wszystko wyszło około łyżki. Sam w sobie ma kwaśny trawiasty smak, który średnio przypadł mi do gustu. Postanowiłam przyrządzić koktajl z 2 łodyg selera naciowego, 2 bananów i dwóch garści truskawek, które to znalazłam niedawno w kontenerze. Można je zamienić mrożonymi , a z pewnością będzie równie pyszne.

Kilka źdźbeł wrzuciłam i tak w całości. Pamiętajcie jednak, że nie powinno spożywać się dużej ilości całej trawy pszenicznej, ponieważ może wywołać sensacje żoładkowe, ale taka ilość mi nie zaszkodziła. Dodatek wheatgrassa do tego koktajlu - oprócz niesamowicie dobrego wkładu witaminowo-mineralnego - wpływa też fajnie na doznania smakowe . Kwaskowaty smak , kojarzący się ze świeżymi ziołami idealnie pasował do truskawek.

Reasumując moje doświadczenia z wheatgrassem - jaram się tym mega, ale jednak uprawa jest dość czasochłonna, a efekty są bardzo skromne, ponieważ z dużej ilości rośliny uzyskujesz bardzo małe ilości soku. Niemniej jednak warto w to zainwestować trochę miejsca na parapecie i zimą fundować sobie duże dawki naturalnej witaminy C i pokłady żelaza.

***

Teraz druga część rozkmin - o zdrowym podejściu do swojego ciała. Nazwa posta w sumie nawiązuje do tych rozważań, bo nie ukrywam, że zainspirowała mnie do tego zasłyszana reakcja na mój post o mooncupie . Pewna osoba stwierdziła , że pisanie o takich sprawach na blogu kulinarnym jest niesmaczne. Pomijam to, że blog z założenia kulinarny typowo nie jest , ale jednak już dawno innych tematów nie poruszałam, więc nowy czytelnik może o tym nie wiedzieć.

Niech owa niesmaczność tematu stanowi tutaj punkt wyjścia.

Generalnie nie jest nowością, że tzw. dbanie o siebie oznacza dzisiaj dopasowywanie swojego wyglądu i stanu wewnętrznego organizmu do jakichś określonych standardów. Od dziecka uczymy się, że należy mieć taki a nie inny wygląd, takie a nie inne ubrania, jeść to albo tamto. Rzadko kiedy wskazuje nam się na alternatywy i w związku z tym dorastamy z utrwalonym przekonaniem o tym, co jest akceptowalne, ładne . Natomiast wszystko , co od owego przekonania odstaje uznajemy za brzydkie, nieprzyjemne i niesmaczne.

Wielu ludzi nigdy nie kwestionuje wyniesionych z dzieciństwa przekonań i wciąż uparcie broni się przed wszelkimi alternatywnymi sposobami myślenia, życia, jedzenia, ubierania się, mieszkania czy funkcjonowania generalnie. I nic nie byłoby w tym złego, ponieważ każdy ma prawo być takim, jakim chce być. Jednak tutaj pojawia się problem, bowiem prezentowana przez te osoby tzw. "normalność" staje się często pewnym uniwersalnym wyznacznikiem. Wiele osób uzurpuje sobie prawo do nazywania swojego "normalnym", a to rzutuje na negatywne postrzeganie przez nich tego, co odmienne. Wraz z negatywnym postrzeganiem pojawia się też od razu negatywna ocena i uprzedzenia. Po co komplikujemy sobie tak własne życie ? Po co utrudniamy życie innym, którzy nie podzielają naszego myślenia?

Po pierwsze - normalność to rzecz względna. Nie możemy narzucać innym tego, co sami myślimy i tego, w jaki sposób funkcjonujemy. Owszem, dzielmy się swoim punktem widzenia, nie bójmy się myśleć po swojemu i nie bójmy się tych myśli wyrażać słowami. Realizujmy siebie , ale nie przeszkadzajmy realizować się innym. Nie obrzucajmy obelgami kogoś , kto ma rożowe włosy ani kogoś, kto chodzi w szpilkach. Nie oceniajmy z góry kogoś z dziarą na szyi ani kogoś w krawacie. Nie musimy stawać się tacy, jak druga osoba, ale nie krytykujmy , lecz porozmawiajmy i uszanujmy jej decyzje.
Kiedy widzimy, że czyjeś działanie (działanie, a nie wygląd!) powoduje szkody innym, to możemy reagować. Mówmy mu o tym, wyrażajmy swoje zdanie, krytykujmy jego postępowanie. Jednak co jest tutaj niesamowicie ważne - uczmy się wzajemnie od siebie i szanujmy nawzajem swoje wybory.

Nikt nie może sobie rościć prawa do ustalania standardów tego , co ładne i brzydkie, smaczne i niesmaczne. Tzw. prawdy uniwersalne powinny przejść już dawno do lamusa, ponieważ jest tyle poglądów, co ludzi. Nie da się nas wszystkich wsadzić do jednego worka i przykleić etykietkę. Bardzo często owe standardy to tylko kwestia nieprzemyślanych nawyków, upodobań, tradycji i kultury , w której jesteśmy zakorzenieni. Nie bójmy się ich kwestionować, skoro twierdzimy , że coś jest nie tak.

Między innymi z takich powodów, pojawił się tutaj post o mooncupie. Chciałam zaproponować Wam alternatywę wobec zanieczyszczania Ziemi, a napisałam o tym tutaj, bowiem chce , aby pewne sprawy w końcu zostały uznane za normalne, bo przecież takie są.
Nie uważam, aby miesiączka była sprawą niesmaczną, brzydką i nie na miejscu. To nie nowośc , że każda zdrowa kobieta miesiączkuje . Tak samo jak nie jest niczym nowym, że każdy z nas wydala, poci się, brudzi. Dlaczego ciągle spychamy te rzeczy spoza naszego pola widzenia? Dlaczego z taką niechęcia traktujemy swoje ciało i jego fizjologię? Takie myślenie powoduje bardzo niefajną rzecz, a mianowicie sztuczną i trwałą tabuizację czegoś, co jest przecież ... no właśnie, normalne. Chciałoby się rzecz, że poglądy nt. tematów odpowiednich i nieodpowiednich wyniesione są jeszcze z odmętów głębokiego średniowiecza , jednak trochę o tym okresie naszej historii wiem i uwierzcie mi, że o wiele większy szacunek przykładano wtedy do własnego ciała, niż ma to miejsce dzisiaj.
Teraz owym standardem normalności jest wysportowany mężczyzna, w ładnych markowych ubraniach , owiany nutą najdroższych perfum , jedzący śniadanie w ekskluzywnej restauracji. Obowiązkowo nie ma żadnych słabości, a jego portfel potrafi sprostać największym wymaganiom. Do jego usług zawsze pozostaje szczupła wysoka żona, o idealnie gładkich włosach i nieskazitelnej cerze. Nigdy nie zdarzyło jej się ubrudzić sukienki ani przytyć choćby o gram. Nie wydalają, nie wymiotują, nie pocą się. Nie miewają bólu głowy, miesiączki, biegunki, wytrysku.

Wiele osób będzie się teraz śmiało, że przecież to plastikowa rzeczywistość z reklamy. Śmiejemy się, ale przecież sami narzucamy sobie podobne standardy . Dążymy do realizacji czegoś sztucznego i owa sztuczność zlała się w jedno z tzw. normalnością . Zastępuje dzisiaj to, co naturalne. A w naturze zdarzają się i czynności fizjologiczne i osoby o ciałach odbiegających od normy. Powoduje to dużo szkody przede wszystkim w odniesieniu do nas samych, bowiem stajemy się do siebie samych wrogo nastawieni, co rodzi ogromne kompleksy. Zmuszamy nasze ciała do niesamowitych wysiłków, zaklejamy naszą skórę tonami kremów, a wnętrznośći wypełniały niezdrowym - acz modnym - jedzeniem. Co więcej, wszystko co nie pasuje do higienicznego i sterylnego świata jest negowane. Boimy się naszej fizjologii i traktujemy ją jako niesmaczną, co po prostu rodzi chyba jedną z najgroszych form nienawiści - nienawiść do samych siebie.
Dlatego pisałam o tych sprawach tutaj i zamiast dziwnego konstruktu w stylu tam, gdzie brzydko , będe używała słów krew i miesiączka. Jak już o tym mowa, to nie wiem czy wiecie, ale na różnych internetowych forach kobiecych zamiast słowa miesiączka wiele forumowiczek wstawia magiczny symbol @ i już wszystko jest jasne. Chyba jestem jakaś ułomna, bo musiałam w googlach poszukać o co chodzi. Potem stwierdziłam, że to bardzo przykre i niezdrowe, do tego stopnia bać się swojego ciała. Jednak to ich wybór, a ja mam tylko skromną nadzieję, że kiedyś nauczą się akceptować swoją fizjologię.

Sami ustalajmy sobie standardy tego, co uważamy za akceptowalne i nie narzucajmy tych standardów innym. Nie bójmy się odzyskiwać pewnych słów i obszarów naszego życia, skoro uważamy je za normalne. I zamiast atakować myślenie kogoś innego, zastanówmy się czy sami nie powinniśmy przemyśleć swoich definicji i kategorii, jakimi postrzegamy ten świat.
Może nas to czegoś nauczy?

czwartek, 14 października 2010

Oswajamy tofu! Twarożek z suszonymi pomidorami , kaparami i świeżą bazylią.

Ostatni przepis w ramach akcji, dlatego, że i coś do chleba powinno się pojawić. Propozycja ultra szybka i prosta w ogarnięciu. Zamiast tofu sprawdzają się także namoczone wcześniej zmielone nerkowce lub migdały bez skórki. Idealny jako dip albo smarowidło. Robię teraz wszystko, aby maksymalnie wykorzystać pożyczone kokilki/ramekiny/foremki i nawet pastę w to ładuje. Pożyczyłam je co prawda w celu wykonania jednej rzeczy, ale wszystko w swoim czasie.



Składniki:
  • 60 g tofu naturalnego
  • 6 suszonych pomidorów
  • łyżeczka kaparów
  • łyżka oliwy z oliwek (lub dowolnego innego oleju)
  • kilka łyżek wody
  • odrobina świeżo zmielonego pieprzu i soli
  • kilka listków świeżej bazylii, posiekanych drobno

Tofu pokruszyć, a cztery pomidory pokroić . Dodać do tego kapary i oliwę. Miksować blenderem na gładką masę, stopniowo dodawając ze 3-4 łyżki wody aż do osiągnięcia zadowalającej konsystencji. Na koniec dodać posiekane dwa pomidory i bazylię.

środa, 13 października 2010

Oswajamy tofu! Podwójnie dyniowa potrawka + wędzone tofu pod ciastem francuskim.

Zamieściłam już dwa przepisy w ramach tej akcji, ale żaden nie można uznać za konkretne danie. Jeśli ktoś rozpoczyna dopiero swoje przygody z tofu, a nie jest zbytnim fanem kuchni azjatyckiej, to znajdzie tutaj coś dla siebie.

Po pierwsze - zioła prowansalskie.
Po drugie - dynia.
Po trzecie - smak ultra zbliżony do serów wędzonych.

Wielu ludzi twierdzi, że tofu naturalne nie ma smaku. Dziwi mnie to , bowiem ja jakoś go wyczuwam . Określiłabym go jako delikatny, lekko kwaskowaty smak twarogo-podobny. I mi to szalenie pasuje, bowiem mogę jeść nieprzyprawione tofu prosto z opakowania. Obawiam się, że wiele osób podchodzi do niego tak jak do szpinaku , czyli znowuż stara zasada "nie jadłem, ale wiem , że nie lubię, bo wszyscy mówią, że okropny".
Nie bójcie się eksperymentu i spróbujcie tofu w czystej postaci. Dostaniecie je w każdym supermarkecie ( szukajcie na lodówkach ). Polecam takie w kostce, a nie te w plastikowym okrągłym pudełku (nie wiem, dlaczego producent nazywa je serkiem tofu, skoro tak naprawdę poza soją w składzie, ma ono z prawdziwym tofu niewiele wspólnego ;))Jeśli jednak Wam nie będzie smakowało, to dodajcie ulubionych przypraw.
A jeśli ktoś ma nadal uprzedzenia, proponuje zacząć z tofu wędzonym i tym przepisem. Generalnie można się rozpłynąć. Sposób podania sobie wymyśliłam akurat taki, ale z powodzeniem można zjeść tą potrawę z pieczonymi ziemniaczkami czy ulubioną kaszą .




Składniki (na 6 kokilek):
  • 5 małych ziemniaków, pokrojonych w drobną kostkę
  • 1 średnia marchewka, pokrojona w drobną kostkę
  • 1 cebula, posiekana drobno
  • 2 ząbki czosnku, pocięte na cienkie plasterki
  • 2 łyżki koncentratu pomidorowego
  • 2 szklanki dyni, pokrojonej w kostkę
  • garść pestek dyni, uprażonych wcześniej na suchej patelni
  • przyprawy : sól, pieprz czarny świeżo mielony, czosnek granulowany, zioła prowansalskie - 2 łyżki
  • tofu wędzone - 180 g
  • 1/2 op. ciasta francuskiego (sprawdz sklad, aby był wegański)
  • olej
Ziemniaki, marchew, cebulę i czosnek podsmażamy na oleju. Dodajemy odrobinę wody , aby zmiękły. Po 10 minutach dodajemy dynię i pestki. Całość dusimy jeszcze przez min. 10 minut, od czasu do czasu podlewając wodą. Dodajemy koncentrat i przyprawy . Dusimy aż warzywa będą miękkie.

Na osobnej patelni smażymy tofu na odrobinie oleju, przyprawiając je granulowanym czosnkiem. Robimy to do czasu, aż wytworzy się złocista skorupka.

Następnie przekładamy po 3 łyżki potrawki do każdej z kokilek, na to kładziemy łyżkę wedzonego tofu i całość przykrywamy kółkiem wyciętym z ciasta francuskiego, dokładnie przyklejajac je na brzegach foremki. Zapiekamy przez 10 minut w temperaturze 200 st. C.




***

Przy okazji chciałam Was zaprosić na II Weekend Wegański we Wrocławiu. Plan jest bardzo interesujący, a w sobotę urządzam pokaz gotowania. Jeśli ktoś chce zamienić parę słów i spróbować moich potraw to będę do dyspozycji :)


poniedziałek, 11 października 2010

Mus jabłkowo-renklodowy z cynamonem, goździkami i imbirem.



Kolejna propozycja z moich jednosłoikowych konfitur. Nawet ich nie pasteryzuję, bo takie małe ilości znikają w mgnieniu oka. Całość podyktowana jak zwykle tym, co znalezione :) A renklod i jabłek teraz od groma.

Składniki (na duży słoik litrowy)
  • 1 kg renklod, pokrojone
  • 1 kg jabłek, obrane i pokrojone
  • 1 cm kawałek imbiru, posiekany drobno
  • kilka łyżek cukru trzcinowego
  • przyprawy : łyżeczka zmielonych goździków, szczypta sproszkowanego imbiru, trochę kardamonu i cynamonu

Owoce i imbir przesmażamy w garnku . Często mieszamy, żeby nie przypalić. Całość powinna spędzić około godziny na wolnym ogniu. Kiedy cała woda wyparuje, dodajemy przyprawy i cukier i trzymamy na ogniu jeszcze przez 10 minut. Teraz mieszamy praktycznie cały czas, bo na pewno się przypali . Potem miksujemy całość blenderem, przekładamy jeszcze gorące do słoika i zakręcamy szczelnie. Tak przygotowany mus wytrzyma w lodówce na pewno 10 dni (u mnie już tyle stoi i jest dobrze :) ).




Możecie jeść go po prostu łyżeczką na ciepło , smarować kanapki lub dodawać do owsianek/jaglanek , jak na załączonym wyżej obrazku. Całość udekorowana vegan bitą śmietaną. Mniam!

czwartek, 7 października 2010

Kremowa zupa ze świeżych podgrzybków.

Jeśli chodzi o grzyby, to zdecydowanie wolę je zjadać niż zbierać . Nie mam cierpliwości po prostu, ale tym razem 2 kilogramy podgrzybków pojawiły się w domu. Stało się tak, ponieważ przy standardowych wizytach przy śmietnikach, dostaliśmy pogrzybki, których widocznie nie udało się sprzedać na targowisku. Wiadomo, że jednym z lepszych sposobów spożytkowania grzybów jest aromatyczna zupa, zatem podaję ten przepis, ot do kolekcji :)

Składniki:
  • 2 kg świeżych podgrzybków
  • 8 średniej wielkości ziemniaków
  • marchewka, pietruszka, kawałek pora i selera
  • 3 cebule
  • sól, pieprz, zioła prowansalskie, ziele angielskie , liść laurowy
  • olej
  • woda

Warzywa (bez cebuli) myjemy i kroimy, wrzucamy do garnka , dodajemy 2 kulki ziela angielskiego i liśćie laurowe dwa. Gotujemy do miękkości na wolnym ogniu. Grzyby czyścimy, kroimy i podduszamy na odrobinie oleju Połowę dodajemy do zupy. Cebulę siekamy, dusimy do miękkości i też dodajemy do zupy. Gotujemy jeszcze przez kilka minut. Następnie wyławiamy liście i ziele . Miksujemy całość blenderem, dodajemy odłożone grzyby i przyprawiamy.

poniedziałek, 4 października 2010

Oswajamy tofu! Kremowa owsianka z brzoskwiniami i truskawkami.


Już kilkukrotnie zamieszczałam przepisy na rozmaite śniadaniowe wariacje na temat kasz i płatków. To są chyba moje faworyty jeśli idzie o jesienne poranki. W przepisie wykorzystałam truskawki i brzoskwinie, bo akurat ostatnio znalazłam po pudełku w kontenerze :) . Możecie wykorzystać praktycznie każdy świeży owoc. Dodatek tofu do tego śniadania, nie dość że podnosi walory odżywcze, to jeszcze nadaje fajną konsystencję i twarożkowy posmak.

Składniki (na 1 osobę):
  • pół szkl. płatków owsianych
  • 1 brzoskwinia
  • kilka truskawek
  • zarodki orkiszowe, zmielone siemię lniane, zmielone pestki dyni (opcjonalnie, a ja je wrzucam bo są zdrowe )
  • 1 szkl. mleka roślinnego
  • łyżka cukru trzcinowego
  • szczypta soli
  • szczypta cukru z prawdziwą wanilią
  • kawałek tofu naturalnego, pokruszonego
  • łyżeczka soku z cytryny
Brzoskwinie i truskawki kroicie na plasterki , wrzucacie na rozgrzaną suchą patelnię i smażycie. Jak zmiękną to dodajecie płatki owsiane , zarodki, siemię i pestki, zalewacie to połową mleka i dusicie aż płatki zmiękną. W miseczce miksujecie na gładką pastę tofu, resztę mleka, cukier, sól, wanilię i sok z cytryny. Następnie dodajecie to do zawartości patelni i dokładnie mieszacie. Jeśli uznacie, że całość jest za gęsta można dodać jeszcze mleka. Gotowe!

Oswajamy tofu ! Ekspresowy sos czosnkowy


Z przyjemnością dołączam się do tej akcji kulinarnej, zainicjowanej przez Wegetariankę . Generalnie dla spragnionych propozycji dań z tofu proponuje kliknąć tutaj, bowiem na tym blogu znajdziecie ich mnóstwo (nazwa zobowiązuje):) . Jeśli ktoś jest chętny, zostało mi jeszcze kilka bookletów TOFUinwazja .
Niemniej jednak dziwię się, że nie pojawił się jeszcze przepis na sos czosnkowy z tofu. To idealna propozycja dla osób , które dopiero zaczynają . Możecie go zastosować wszędzie tam, gdzie stosuje się tradycyjny sos czosnkowy. My przyrządziliśmy sobie mistrzowską wegańską pizzę i całość komponowała się idealnie. Łapcie przepis! Na jego bazie możecie przygotować wegańską wersję sosu tzatziki lub Tysiąc Wysp.



Składniki:
  • 1/2 kostki tofu naturalnego (miałam takie 180 g)
  • 3 ząbki czosnku
  • 3 lyżki oleju
  • sól i pieprz do smaku
  • woda

Całość miksujemy aż do uzyskania gładkiej pasty, a następnie dolewamy tyle wody, aby uzyskać konsystencję pożądaną , czyli w moim wypadku śmietanopodobną . Voila!