czwartek, 30 grudnia 2010

Wysoce subiektywny test serów wegańskich.



Przepisów światęcznych nie wrzucałam, bo nic nie robiłam. Dla spragnionych wrażeń, polecam swój post z tamtego roku z kolacji "rodzinnej" niby światęcznej. Jest w czym wybierać i każdą potrawę można przyrządzić o dowolnej porze dnia i nocy. Nie musi w kalendarzu widnieć akurat data 24 grudnia.

I ważna informacja dla wszystkich, którzy chcą coś skomentować a nie mają konta w googlu, bloga czy tego typu badziewia. Ostatnio odkryłam, że bloger automatycznie to ustawiał, ale można odznaczyć takowe ograniczenie i zmieniłam na taką opcję, że komentować każdy może. Siup!

Dzisiaj bedzie bez przepisów, bo zdjęcia mam na innym aparacie, do którego nie mam dostępu. Jednak nie to jest główną przyczyną niskiej aktywności na blogu. Po prostu ostatnio i z przyczyn atmosferycznych i z przyczyn ogólnożyciowych nie mam czasu gotować żadnych specjałów, na które przepisami chciałabym się z Wami podzielić. Dużo to standardowe mixy warzywno - strączkowe z ryżami/ziemniakami/przyprawami/ kotletami. Dzieje się tak, bo trochę życie ucieka między palcami. Podjęłam się pracy zarobkowej (rzyg). W sumie to konieczność uzbierania pieniędzy doprowadziła do tego, że jest tak a nie inaczej i potrwa to przez kilka miesięcy. Jednak poświecenie się opłaci i dowiecie się w swoim czasie dlaczego. Jednak nie dramatyzujmy - jest nawet przyjemnie, bo tonę w książkach i nic poza tym mnie nie interesuje. A książki kocham miłością najprawdziwszą deskogrobową.

Dzisiaj będzie o produktach gotowcach. Rzadko w sumie jadam takie rzeczy, bo najzwyczajniej w świecie nie mam na to zajawki. Jednak zawsze miło, kiedy ktoś sprawi to w prezencie. I tak się też stało teraz - zostaliśmy z moim chłopakiem obdarowani serami z dwóch końców Europy, dlatego też trzeba im poświęcić trochę uwagi. Przy okazji poobjeżdżam też troszkę sery , które już jadłam kiedyś tam . Post ten w sumie przyda się wszystkim, którzy mają ciśnienie na seropodobne smaki i być może pomoże uniknąć ewentualnych wtop pieniężnych, towarzyskich, żołądkowych.

Ustalam skalę 1-3 i zaczynamy. Jedną rzecz chciałabym tutaj też nadmienić - żaden wegański ser nie smakuje tak, jak te tradycyjne. Inny skład i inna bajka. Oceniając je, chodzi mi po prostu o ich walory smakowe i nie biorę pod uwagę tego, któremu najbliżej do sera zwykłego.


Na pierwszy ogień pójdzie praktycznie nieznany rodzimym weganom i wegankom ser postny z Macedonii. Co to za dziwo i skąd ono ? Otóż właśnie tam , podobnie jak i na Ukrainie, Białorusi , Serbii i w wielu innych krajach, ale nie pamiętam w jakich :) ) okresy postu są ściśle przestrzegane. Na kilka tygodni eliminuje się praktycznie całe mięso z diety (poza rybami),nabiał oraz jajka. Pojawiają się wtedy w sklepach postne wersje majonezu (najczęściej na bazie słonecznika lub soi), wędlin (sojowe lub pszeniczne), sera (kukurydziany lub sojowy) i słodyczy (eliminacja mleka i jaj). Oczywiście nie wszystkie produkty postne od razu są wegańskie, bo zdarza się dużo serwatek, kazein itp. Jednak można kilku produktom zaufać. Jednym z nich jest sławny wegański majonez z Ukrainy czy Białorusi , pakowany w foliowe woreczki. Drugim produktem jest legendarny macedoński ser (edit : wcześniej pomieszałam, skąd tak naprawdę go dostałam , stąd duża ilość rozkmin z krajami). Na zdjęciu to ten odwrócony do góry nogami, w kostce. Niestety nie wiem jak się nazywa, bo dostałam kawałek bez nazwy. Jedyne co udało mi się wywnioskować to że typu edam. Nie wiem czy to ma jakiś wpływ. Przejdźmy do oceny

Konsystencja : 3
Krojenie /tarkowanie: 3
Smak: na zimno 1, a na ciepło 3 !!!
Cena: nie wiem
Uwagi dodatkowe : Topi się lekko , topi się lekko tralalala! Jest bardzo smaczny po podgrzaniu (tosty, pizza great! ), mało słony. Jednak na zimno smakuje nijak, bo wtedy ma posmak tłuszczu palmowego i kukurydzy. Generalnie- jest ekstra, ale koniecznie na ciepło!

Drugi produkt- ser w plasterkach Tofutti typu cheddar, także widoczny na zdjęciu. Dostaliśmy od kolegi z Norwegii. Im dalej na północ i zachód - półki się uginają od rozmaitych wegańskich zamienników i to bez żadnych okresów postnych. Sam ser do złudzenia przypomina tradycyjne sery hochlandy, więc jeśli komuś na tym zależy to idealnie wpasuje się w klimat. Pachnie niesamowicie i jest po prostu smaczny.

Krojenie / tarkowanie: nie pasuje to tutaj :)
Konsystencja : 2 (kruszy się trochę)
Smak : zimno 3, ciepło 1
Cena : nie wiem
Uwagi dodatkowe: Nie wsadzaj go do tostów. Rozpuszcza się wtedy całkowicie i smakuje po prostu jak sos . Za to na kanapce z warzywami i keczupem elegancko.
Generalnie - jest ekstra, ale koniecznie na zimno!

Trzeci do oceny - serek do smarowania Tofutti ze szczypiorkiem i ziołami, także widoczny na powyższym zdjęciu też przyleciał z mroźnej Norwegii. Wyprodukowany na bazie tofu, ale smakuje inaczej niż twarożki domowe. Tutaj za sprawą przypraw i różnych dodatków dobrze podrobiono smak tradycyjnych serków twarożkowych z pudełka (Almette, Piątnica ), więc dla zmylenia znajomych idealny. Lekko wyczuwalny posmak żółtego sera (płatki drożdżowe w składzie są) plus suszony szczypiorek (jak we wszystkich serkach z pudełka, ale ma to swój urok) . Kiedyś jadłam czosnkowy i taki bez dodatków - też były zajebiste. Idealnie nadaje się jako smarowidło do kanapek, dip do paluszków/czipsów/krakersów lub dodatek do makaronu.

Krojenie/tarkowanie : dobrze się smaruje :)
Konsystencja: 3
Smak : na zimno 3, na ciepło 3
Cena: nie wiem
Uwagi dodatkowe : hmmm ... brak zastrzeżeń
Generalnie : jest ekstra, bo ja kocham twarożki!

I teraz czas na sery, które jadałam już w życiu .


Po pierwsze bardzo popularny Cheezly . Można je dostać w Polsce w kilku sklepach internetowych. Generalnie z cheezly jest tak - nie jest wcale rewelacyjny. Kilka opcji smakowych, ale ja ich praktycznie nie jestem w stanie rozróżnić, bo wszystkie mają podobną konsytencję i to samo masz w ustach (strasznie syntetyczny posmak), a jedynie kolory lekko się różnią. W smaku nie przypominają niczego konkretnego, ale mimo to są zjadliwe. Jadłam kilka rodzajów i tylko mozarella style mi wchodzi tak naprawdę .

Krojenie / tarkowanie: -1! (niby się da, ale podczas zabiegu kruszy się,łamie, zło!)
Konsystencja : 2 (przypomina ser wyglądem i trzyma się kupy, zanim zaczniez kroić)
Smak: czytaj wyżej, ale w ocenie jednak 1 - i na zimno i na ciepło.
Cena : 10-12 zł za nieduży krążek . Drogo!
Uwagi dodatkowe : przereklamowany. Udaje , że się topi , ale wcale tak nie jest.
Generalnie : wcale nie jest ekstra.



Kolejny ser to Sheese. Też je można dostać w polskich sklepach internetowych. Jadłam i takie do smarowania i takie w kostce/krążku. Generalnie co do twarożków - jest super, jest super! Podłączam go pod ocenę tego serka Tofutti z ziołami. Co do krążka, to niestety nie jest już tak wesoło. Lepiej niż z Cheezly, bo te sery mają bardziej wyrazisty smak i zapach . Najbardziej przypadł mi do gustu Gouda Style. Ale nadal nie ma rewelacji

Krojenie / tarkowanie: 2 (trochę za twarde)
Konsystencja : 2
Smak: 2- i na zimno i na ciepło.
Cena : 14-16 zł za nieduży krążek . Drogo!
Uwagi dodatkowe : nie topi się, tylko rozpuszcza. Po podgrzaniu przypomina trochę ciepłe tofu :)
Generalnie : ujdzie.

Ser następny to nie ser. Parmazano to mączno - płatkodrożdżowa posypka udająca parmezan. Smak taki sam jak płatki drożdżowe, więc ok. Ale po co przepłacać 2 razy tyle za ładne pudełeczko? Nigdy go nie kupiłam (w sumie jak większości opisywanych serów), ale lepiej zainwestujcie w płatki drożdżowe i sól.





Krojenie / tarkowanie: ładnie się sypie .
Konsystencja : 3 (no sypie się )
Smak: 3 (bo lubię płatki drożdżowe)
Cena : 5 ojro. Zdecydowanie za drogo!
Uwagi dodatkowe : dobra posypka do spaghetti, ale musisz zużyć pół opakowania naraz , aby było fajnie. Nie topi się, bo niby co ma się tutaj topić.
Generalnie : można się polansować pudełkiem na półce, ale zawartość rozczarowuje.



Ser ostatni, który dzisiaj zaprezentuje to Tavenyr Syr ( swego czasu dostepny na evergreen.pl) . Z przykrością stwierdzam, że to jedyna rzecz wegańska, która się Czechom nie udała. Wypada z jakiejkolwiek oceny. Nie da się go kroić czy tarkować, jest kwaśny, smak nijaki, rozpływa się w rękach i klei do noża. Nie topi się, ale rozpuszcza na gęstą papkę. Opcja wędzona nie ma nic wspólnego z wędzeniem. Przy wszytkich kategoriach , które podlegały ocenie mogę postawić -10 .

***
A odnośnie obfitości i zajebistości wegańskich produktów z Czech - poświęce im kiedyś osobnego posta.

A ser Daiya chciałabym kiedyś spróbować - ponoć jest najlepszy ze wszystkich wegańskich serów. Już mi kilka sceptyków serowych go zachwalało, więc może i mi podejdzie. Narazie nie jest dostępny nawet w Europie, ale kto wie, gdzie nogi poniosą.


środa, 29 grudnia 2010

LET'S TASTE A REVOLUTION #3


Z wielką radością informuję, iż światło dzienne ujrzał trzeci już numer zina Let's taste a revolution. W tym numerze, jak i w dwóch poprzednich, znajdziecie wiele przemyśleń na tematy związane z kondycją dzisiejszego społeczeństwa, funkcjonujących w nim idei oraz rozczarowań jakie ze sobą niosą. W numerze położyliśmy nacisk na kwestię feminizmu i naszego podejścia do niego. Pojawiają się także dość obszerne eseje związane z pracą oraz konsumpcjonizmem, będącym jej negatywnym następstwem.

Co więcej? Zamów i przeczytaj!


Jeśli jesteście zainteresowani kupnem zina, piszcie na adres: revolution_action@o2.pl



Koszt: 3 zł + przesyłka

sobota, 18 grudnia 2010

Szatańsko pikantne samosy z harissą.




Międzykontynentalny mariaż smaków po raz kolejny.

Przepis (z małymi modyfikacjami) pochodzi z książki Kuchnia Kryszny, która jest moją ulubioną książka kucharską , jeśli chodzi o hinduskie żarcie. I generalnie podaje przepis na najsmaczniejsze ciasto na samosy, jakie można sobie wyobrazić. Nie wiem, czy już to pisałam, ale była to jedna z pierwszych wegetariańskich książek kucharskich, jakie miałam w łapach. Zachwyciłam się bogactwem tego jedzenia, ale że było to parę ładnych lat temu i mieszkałam w małej miejscowości, to szczytem marzeń było zdobycie pewnych składników. Do książki wróciłam po kilku latach, kiedy byłam już weganką i polecam każdemu, kto chce nauczyć się hinduskiego przyrządzania jedzenia. Pełno inspiracji i zaskakujących połączeń (słodycze z fasolki <3 ), a do tego całość łatwa w weganizacji, gdyż z zasady krysznowcy nie jedzą jajek . Pozostaje tylko zamieniać krowie mleko na roślinne , a masło ghee na olej i już po kłopocie.

Samosy to tradycyjna hinduska potrawa - pierożki nadziewane warzywami lub owocami, smażone w głębokim oleju. Harissa z kolei to bardzo ostra arabska pasta z papryczek piri piri , czosnku , kolendry , kuminu i odrobiny oliwy. Jest tak masakrycznie ostra, że nie jestem w stanie zjeść jej w zbyt dużych ilościach, a jednak jakąś tam tolerancję na pikantne potrawy mam. Mimo, że posiadam małą puszkę, to i tak nie bylibyśmy w stanie zjeść jej zbyt szybko, więc trzeba ją zakonserwować.

Podzielę się z Wami przy okazji starym maminym sposobem na konserwowanie takich smarowideł jak harissa, pasta curry, ajwar, koncentrat pomidorowy czy keczup lub musztarda w olbrzymim słoju. Lejecie na przecier/pastę olej lub oliwę z oliwek tak, aby utworzyła szczelną warstwę, która odetnie dopływ tlenu, a co za tym idzie zlikwiduje ryzyko rozwinięcia się pleśni i innego syfu. Kiedy potrzebujecie produktu, zlewacie delikatnie olej do spodeczka, a po użyciu wlewacie go ponownie do pojemnika. Dzięki temu otwarte słoiki/puszki można przechowywać miesiącami w lodówce, bez obawy o jakąkolwiek tragedię.

Dlaczego harissa? W sumie pasowała mi do tego dania, więc bawimy się. Zawsze mnie wkurza pytanie "czym sie to przyprawia" , kiedy mówię ludziom o jakichś zupełnie nowych dla nich warzywach czy potrawach (jak chociażby bakłażan, dynia czy pasta z fasoli ). Odpowiedz zawsze powinna brzmieć - czym chcesz, eksperymentuj, kombinuj. Wszystko można zjeść w dowolnych kombinacjach przyprawowych lub bez nich . Co to za problem dodać pesto ze świeżej bazylii do ryżu z curry? Spróbujecie, a zobaczycie , że komponuje się całkiem zgrabnie. Nie trzymajmy się niewolniczo wszystkiego, co ktoś zamieści w przepisie. Wyobraźni!




Samosa - smażone pierożki z warzywnym nadzieniem

  • 2 szkl. mąki pszennej
  • szczypta soli
  • 1/2 szkl. oleju
  • 2/3 szkl. wody
  • 3 ziemniaki, obrane i pokrojone w kostkę
  • 3 marchewki, obrane i pokrojone w kostkę
  • garść różyczek kalafiora
  • 1 łyżeczka kuminu
  • po szczypcie: zmielonej kolendry, kurkumy, imbiru, cynamonu, asafetidy (w razie braku przypraw nawet stare dobre curry da radę)
  • 1 łyżka czarnuszki
  • sól i pieprz do smaku
  • olej do smażenia

Najpierw ciasto : mąkę, sól i olej mieszamy, aż powstanie coś a la kruszonka. Potem stopniowo dolewamy wodę i wyrabiamy kilka minut, aż uzyskamy zwarte i elastyczne ciasto, które nie klei się do rąk. W razie kłopotów dolewamy wody/ dosypujemy mąki i to rozwiąże problemy. Ciasto przykrywamy ściereczką i bierzemy się za nadzienie. Na patelnię wlewamy ze 3 łyżki oleju i kiedy się rozgrzeje wrzucamy do niego kumin. Ciągle mieszamy i kiedy się zabrązowi dodajemy kolendrę, kurkumę, imbir, cynamon i asafetidę. Mieszamy i po minucie dodajemy ziemniaki i marchewkę . Dolewamy pół szklanki wody, przykrywamy i dusimy przez 15 minut. Potem dodajemy kalafior i dusimy kolejne 10 minut. Na sam koniec przyprawiamy solą, pieprzem i czarnuszką. Odstawiamy , aby ostygło. W tym czasie przygotowujemy ciasto. Formujemy kulki wielkości piłeczki golfowej i rozwałkowujemy je na krążek o grubości kilku milimetrów. Teraz są dwie metody - na taki krążek nakładamy nadzienie i zwijamy jak zwykłego pieroga. Moczymy lekko brzeg, a potem fałdujemy palcami , aby uzyskać taki efekt końcowy jak na zdjęciu. Druga metoda gwarantuje nam mniejsze samosy : każdy krążek przecinamy na pół. Środkowy brzeg sklejamy ze sobą, tworząc rodzaj rożka, który wypełniamy nadzieniem i brzeg zwilżony wodą zawijamy tak jak wcześniej. Samosy smażymy na głębokim oleju (wlewamy tyle, aby sobie pływały). Po kilka minut z każdej strony, aż się zezłocą. Podajemy najlepiej gorące, bo na dworze jest za zimno na zimne jedzenie.

***

Prawie wszystko, poza olejem i przyprawami, w tej potrawie zostało znalezione na śmietniku. Już nieraz się rozpisywałam o pozyskiwaniu jedzenia z marketowych/ryneczkowych śmietników, ale ciągle do tego zachęcam, bo zimą jedzenia jest jeszcze więcej. Od standardowych dostaw marchewki, ziemniaków, mąki i cukru, można znaleźć też takie delikatesy jak na zdjęciu poniżej.


Musztarda grillowa, troszeczkę po terminie ważności, ale słoiczek nienaruszony, więc bez obaw spałaszowaliśmy całą. Jakaś dziwna woda mineralna z Włoch, sos pieprzowy z Madagaskaru (zawierał jajka, więc oddaliśmy) i najlepszy motyw dnia - greckie gołąbki z liści winogron. Całość była trochę po terminie ważności, ale nie obawiamy się niczego. Otworzyliśmy, umarliśmy z zachwytu, że niezepsute, potem ożyliśmy na powrót i zjedliśmy ze smakiem.
Siup!

Teraz mamy też tradycyjnie śmietnikowy sezon na pieczywo i cytrusy, więc ziarniste żytnie bułeczki z lekko podgrzanym sokiem ze świeżych pomarańczy z kardamonem urozmaicają codzienne menu.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Obiecany przepis na potrójnie bananowe brownie.


Wrzucam przepis już bardzo późno, ale lepiej poźno niż wcale. Do tego w poście tym znajdziecie też przepisy na część pyszności (tylko tyle udało mi się zebrać od ludzi), które mieliście okazję sprobować podczas poznańskiej edycji imprezy Ciasto w Miasto.

Przepis na te urocze ciacho pochodzi z książki Vegan with a Vengeance, nieocenionej Isy Chandry Moskowitz.

Potrójnie bananowe brownies (12 sztuk)
  • 1 tabliczka wegańskiej gorzkiej czekolady
  • 2 zmiksowane dojrzałe banany
  • 1/3 szkl. oleju
  • 1 szkl. cukru
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • ½ łyżeczki soli
  • 1/2 szkl. extra ciemnego kakao
  • 1 szkl. mąki pszennej
  • ½ łyżeczki sody
masa bananowa :
  • 1 banan, zmiksowany
  • 2 łyżki cukru trzcinowego
  • ¼ szkl. mleka roślinnego
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej


Rozpuść czekoladę. W dużej misce wymieszaj banany, cukier, wanilię, olej , sól i kakao,. Dodaj rozpuszczoną czekoladę. Następnie dodaj mąkę i proszek do pieczenia . Miksuj do połączenia wszystkich składników. Przełóż ciasto do natłuszczonej i wysypanej bułką tartą małej kwadratowej / prostokątnej formy. Zmiksuj wszystkie składniki masy bananowej i wylej na ciasto. Piecz w temperaturze 180 stopni C przez 30 minut. Poczekaj aż wystygnie i potem pokrój na prostokątne kawałki. Dekoruj przed podaniem świeżym bananem.

***

Piernik marchewkowy w wykonaniu Puszczyka

ciasto:
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki rozgotowanych daktyli lub 1 szklanka cukru
1 szkl. marchwi (startej na tarce o drobnych oczkach)
1/2 szkl. wody lub mleka roślinnego
1 i 1/2 szkl. mąki pszennej graham
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1 łyżka cynamonu lub przyprawy piernikowej
ewentualnie bakalie
polewa:
1 tabliczka gorzkiej czekolady
4-5 łyżek wody
płatki migdałów

Wszystkie składniki wymieszać. Piec 40 minut w 180 stopniach. Gdy ostygnie rozpuścić w garnku o grubym dnie lub na płytce, czekoladę z wodą i posmarować nią ciasto. Ozdobić płatkami migdałów.


Ciemny keks w wykonaniu mamy Marysi z bloga Śmierć Kanapkom!

Ciasto:
2 szklanki mąki
2/3 szklanki cukru
1/2 szklanki oleju
1/2 szklanki mleka sojowego
1/3 szklanki wody gazowanej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta imbiru
szczypta cynamonu
bakalie : rodzynki, orzechy, skorka pomarańczowa, suszone morele i daktyle

Polewa :

1/2 kostki margaryny roślinnej
1/2 szklanki cukru
1/4 szklanki wody
3 łyżki kakao
łyżeczka mąki ziemniaczanej
wiórki kokosowe do posypania

Mąkę, cukier, cynamon, imbir i proszek do pieczenia mieszamy w misce. Dodajemy mieszając łyżką olej, mleko sojowe i wodę gazowaną. Dodajemy pokrojone bakalie, mieszamy. Pieczemy w 180 C ok. 40 min. Na polewę rozpuszczamy wodę, cukier i margarynę, dodajemy kakao i gotujemy kilka minut na wolnym ogniu. Po zdjęciu z ognia wsypujemy łyżeczkę mąki ziemniaczanej i intensywnie mieszamy. Gorącą polewą polewamy ostudzone ciasto, posypujemy wiórkami kokosowymi.


Ciastka francuskie z jabłuszkami i cynamonem upieczone przez Olę

1 płat gotowego wegańskiego ciasta francuskiego
3-4 jabłka
cukier trzcinowy
cynamon

Piekarnik rozgrzać do 220'C.Z ciasta powycinać kwadraty. Jabłuszka pociąć w kosteczkę, położyć na cieście i posypać cukrem i cynamonem według uznania. Ciasto złożyć i zakleić jak pieroga. Na blaszce kładziemy papier do pieczenia i układamy ciastka. Pieczemy 10-12 minut.


Imbirowe ciastka z melasą zrobione przez wspominaną Marysię

3/4 szklanki cukru
1/3 szklanki ciemnej melasy
pół szklanki oleju
3 łyżki mleka roślinnego
1 3/4 szklanki mąki, może być pełnoziarnista
3 czubate łyżeczki sproszkowanego imbiru
pół łyżeczki sody
cukier waniliowy, gałka muszkatołowa, sól

W dużej misce wymieszać trzepaczką melasę z cukrem, olejem i mlekiem. Miska będzie się mniej lepić jeżeli najpierw wlejemy olej i rozprowadzimy go po ściankach, a potem dodamy resztę składników; do odmierzania melasy również warto użyć szklanki po oleju, wtedy nie przyklei się do brzegów. Powoli dodać resztę składników mieszając dużą łyżką, aż połączą się w gładką masę. Ciasto nabierać łyżką, formować kulki i kłaść na natłuszczonej blasze. Piec przez 12-15 minut w 180 stopniach. Jeszcze miękkie, ale przybrązowione na bokach wyjąć i ostudzić na blasze - stwardnieją w ciągu kilku minut, a w środku pozostaną przyjemnie miękkie. Dobrze się przechowują, choć zazwyczaj nie zdążą tej szansy wykorzystać.

Ciastka bananowe dzieła Marysi

1 dojrzały, duży banan
1/3 szklanki oleju
2/3 szklanki cukru
łyżeczka wanilii
3/4 szklanki mąki
2 szklanki płatków owsianych błyskawicznych
pół szklanki pestek słonecznika
2 łyżki mielonego siemienia lnianego
pół łyżeczki sody
cynamon, szczypta soli

Rozgnieść banana w dużej misce, wymieszać z olejem, cukrem, wanilią i cynamonem. Dodać mąkę, sodę i sól i lekko wymieszać. Dosypać resztę składników i wyrobić ciasto rękoma, powinno być lepkie, ale zwarte, jak świeża owsianka. Na natłuszczoną blachę kłaść rozpłaszczone kulki ciasta w dość dużej odległości od siebie (na przynajmniej jedno ciastko). Piec 10-12 minut aż się zezłocą i wyjąć nawet gdy będą mokre; zostawić na blaszce - stwardnieją stygnąc. Można przechowywać przez tydzień.


Muffinki kokosowe puszyste jak chmurka upieczone przez Roślinożerkę

2 szklanki mąki
1/3 szklanki cukru
1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
7 łyżeczek oleju
1 szklanka mleka roślinnego
2 łyżki mleka kokosowego
1 garść wiórków kokosowych
1 garść migdałów w płatkach
1 łyżeczka aromatu cytrynowego

Osobno mieszamy składniki mokre i suche. Powoli dodajemy mokre do suchego, cały czas mieszając. Rozlewamy ciasto do foremek, wkładamy je do piekarnika i pieczemy przez 20 minut w temperaturze 180 stopni

Ciasto czekoladowe zrobione przez Ilonę

2 szkl. mąki
1 szkl. cukru
1/2 szkl. oleju
3/4 szkl. mleka sojowego
1 łyżka sody
1 łyżka kakao
3 łyżki dżemu
1 cukier waniliowy

Wszystkie składniki umieścić w dużym naczyniu i zmiksować (ewentualnie bardzo, bardzo dobrze wymieszać). Następnie przelać do tortownicy i wstawić do rozgrzanego pieca. Piec ok. 45 min. w 200°C.


Zimowe jabłeczniki wykonane przez Roślinożerkę

ciasto:
szklanka rodzynek
½ szkl. orzechów
½ szkl. słonecznika
2łyżki ciemnego kakao

nadzienie:
2 jabłka
1 banan
szczypta cynamonu

Rodzynki moczymy w wodzie i drobno siekamy. Mielimy orzechy i słonecznik, dodajemy do nich kakao i mieszamy je z odsączonymi rodzynkami. Na płaskim talerzu układamy małe placuszki z masy, formując z nich miseczki na nadzienie. Wkładamy na 20 minut do lodówki. Na tarce trzemy jabłka i posypujemy je cynamonem. W tym samym czasie rozgniatamy banana i dodajemy do naszego nadzienia. Teraz wystarczy nałożyć nadzienie do "miseczek" i gotowe .

Ciastka owsiane Pawełka z żurawiną :

225 g średnio zmielonych płatków owsianych
1/4 łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
25 g suszonej żurawiny (może być słodzona), drobno posiekanej (siekanie
żurawiny jest dobre dla gejów i kobiet w ciąży)
2 łyżki oleju roślinnego
150 ml wody

Do naczynia wsypać i wymieszać: zmielone płatki, sodę, sól, żurawinę. Wodę z olejem (może być gorąca) wlać do suchych składników i
wymieszać dokładnie łyżką. Na początku masa będzie rzadsza, ale płatki zaczną szybko absorbować wodę i masa zgęstnieje. Piec w temperaturze 180°C przez 30 minut (w połowie pieczenia, czyli po 15 minutach wyjmując blachę z piekarnika i delikatnie odwracając każde ciastko na drugą stronę - w składzie ciasteczek jest dużo wody i zaparzyły by się). Studzić na kratce.


PĄCZKI wykonane przez Mańka - przepis z www.weganie.blogspot.com

Rozczyn:
50 g drożdży
1 szkl. wody
250 g mąki tortowej
Ciasto:
750 g mąki tortowej
250 ml wody/mleka sojowego
125 g cukru
szczypta soli
1/2 op. cukru waniliowego
3/4 szkl. oleju

Wykonanie :

Rozczyn
Rozpuścić drożdże w ciepłej wodzie. Wsypać mąkę i dokładnie wymieszać. Lekko sprószyć mąką powstały rozczyn, przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 20 min.
Ciasto
Do rozczynu wsypać cukier, mąkę, cukier waniliowy, dodać wyciśnięty sok z cytryny, wodę/mleko, 1/4 szkl. oleju oraz sól. Wszystko dokładnie wymieszać. Następnie wlać resztę oleju i ponownie wymieszać.Sprószyć ciasto mąką, przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia. Po 10 minutach przemieszać ciasto ręką i znów odstawić na kolejne 10 min. Czynność powtórzyć i pozostawić ciasto na 5 min. Z ciasta odważyć kęsy po 80-100 g i uformować z nich kulki.Smażyć w rozgrzanym głębokim oleju. Najlepiej wybrać szeroki garnek z grubym dnem. Pączki powinny się smażyć swobodnie tak, aby się nie stykały.

środa, 8 grudnia 2010

Czterowarstwowy sernik pieczony.

Wrzucam przepis na jedną z dwóch rzeczy, którą przygotowałam na ostatnią imprezę Ciasto w Miasto. Dziekujemy wszystkim przybyłym, bo udało nam sie zebrać pokaźną sumę na wsparcie kampanii Vivy. Dziekuję też wszystkim, którzy piekli - co prawda nie udało mi się sprobować każdego wypieku, ale wszystkie wyglądały przepysznie. Niedługo relacja z imprezy na stronie vegeON!u .


Robiłam już kilka razy serniki wegańskie. Te na zimno zawsze powalały, ale z tymi na ciepło było trochę przebojów. Otóż czynnikiem odpowiedzialnym za wszystkie pozostałe porażki jest wszechobecna kasza manna. Pewnie z oszczędnośći pojawia się ona w wielu przepisach na serniki na bazie tofu, ale niestety całość na tym drastycznie traci. Zamiast sernika mamy twardą kaszową breję z grudkami niezmielonego tofu. Naprawdę, opłaca się skołować kostkę tofu więcej i delektować się ciastem, które łudząco imituje sernik tradycyjny. Nie dość, że cieszymy się doskonałym smakiem , to jeszcze mamy tą radochę, że nasz wypiek jest w całości cruelty free. I dla wszystkich dbających o serducho - bez cholesterolu, o! I dla wszystkich liczących kalorie - ma mniej kalorii niż taki zwykły!

Ludzie smakowali, 12 porcji ciasta rozeszło się w zeszłą niedzielę w mig. Miło miło, ale będę bardziej się cieszyła , jeśli spróbujecie tego przepisu sami w domu. Wykonanie jest banalnie łatwe.

1. Warstwa ciastkowa:
  • 200 g ciasteczek digestive lub innych wegańskich herbatników
  • 5 łyżek wegańskiej margaryny lub tłuszczu kokosowego

2. Warstwa masy orzechowej:
  • 3 łyżki masła orzechowego (miałam kremowe)
  • 1 łyżka mąki pszennej
  • 1 łyżka cukru pudru trzcinowego
  • 2 łyżki oleju
  • kilka kropel aromatu waniliowego

3. Warstwa serowa:
  • 500 g naturalnego tofu
  • 1/3 szkl. cukru trzcinowego (najlepiej zmielonego na puder)
  • 1 kopiasta łyżeczka cukru z prawdziwą wanilią
  • 1 aromat waniliowy
  • sok z 1 cytryny
  • 1/2 szkl. mleka roślinnego (miałam gryczane)
  • 1/3 szkl. oleju
  • 2 budynie waniliowe lub 2 łyżki mąki ziemniaczanej

4. Warstwa czekoladowej polewy:
  • 6 kostek wegańskiej gorzkiej czekolady
  • 3 łyżki wody

Najpierw przygotowujemy spód. Ciasteczka kruszymy blenderem lub wrzucamy je do plastikowej torebki i tłuczemy o podłogę , aż powstanie ciastkowy proszek. W rondelku rozpuszczamy margarynę/ tłuszcz koko i dodajemy do ciastek. Następnie wykładamy dokładnie spód tortownicy (bez brzegów). Następnie miksujemy ze sobą składniki masy orzechowej i smarujemy nią warstwę ciastkową. Potem wstawiamy do lodówki.

Teraz pora na gwóźdź programu. Najpierw odciskamy wodę z tofu. Najlepiej zrobić to poprzez położenie kostek na płaskim talerzyku, położenie na to drugiego talerzyka i dorzucenie porządnego obciążenia - dla przykładu 4 encyklopedie . Po kilkunastu minutach, kiedy zbędna woda wyjdzie, tofu pokruszyć w misce, dodać cukier, aromat i sok z cytryny . Zmiksować na gładką masę, stopniowo dodając mleko i olej. Na sam koniec wsypać budynie / mąkę ziemniaczaną i dokładnie wymieszać. Masę wylać na przygotowane wcześniej dwie warstwy i wstawić do piekarnika nagrzanego do 160 stopni C. Piec około godzinę.

Przygotować polewę. Rozpuścić czekoladę w kąpieli wodnej ( metalowa lub szklana miseczka z pokruszoną czekoladą wstawiona do garnka z gotującą się wodą ). Dodać wodę i energicznie wymieszać. Udekorować ostudzone ciasto. Kroić kiedy wystygnie . Gotowe!



***
Na dniach umieszczę drugi przepis - potrójnie bananowe brownie. Pojawi się też plik z przepisami z Ciasto w Miasto do ściągnięcia.

czwartek, 2 grudnia 2010

WI TA MI NY !! Znowu w sprzedaży VEG1 - wegańska multiwitamina z B12

Długo wyczekiwane , od dawna zapowiadane. Witaminki! W końcu dotarła kolejna dostawa. Przepraszam, że tyle musieliście czekać, ale niestety nie było to zależne ode mnie. Trochę problemów spowodowało, że sprzedajemy po starej cenie, poniewaz nie udalo sie zamowic z tańszego źródła .
Dochód z witamin idzie na druk kilku fajnych broszur, które niedługo też bedzie można tutaj nabyć. Szczegóły wkrótce.

Jakoże mam mętlik mailowy na skrzynce, to prosiłabym wszystkie osoby, które gdzieś tam w zamierzchłych czasach dokonywały rezerwacji witamin, o przypomnienie o sobie. Miałam ładną listę, ale zginęła i boję się, że mogę teraz kogoś pominąć. Piszcie na revolution_action@tlen.pl

Cena opakowania 90 tabletek - 45 zł

Dobrze zbilansowana dieta wegańska dostarcza organizmowi wszystkiego, czego tylko trzeba. Pozostaje jednak jeden problem, o którym wszędzie głośno się trąbi. Chodzi mianowicie o suplementacje B12. Nie ma bardziej sprawdzonego suplementu niż ten, zatwierdzony przez Vegan Society. Tabletki o smaku czarnej porzeczki (trochę to naciągane, bo są po prostu słodkie:) ) zapewniają dzienne zapotrzebowanie na witaminy B2, B6, B12, D, kwas foliowy, jod, selen. Tabletki przed połknięciem trzeba rozgryźć, o.
Składniki:

Sugar, Dextrose, Acacia, Selenomethionine (Selenium), Stearic Acid, Flavour (Blackcurrant), Ergocalciferol Preparation (D2), Pyridoxine Hydrochloride (B6), Magnesium Stearate, Riboflavin (B2), PVP, Folacin (Folic Acid), Potassium Iodide (Iodine), Cyanocobalamin (B12)



Poza tym dystrybuujemy także
Zeszyty Praw Zwierząt - numer 1 i 2.
Cena - 5 zł :


Informacje ze strony www.blog.viva.org.pl :



Prezentujemy pierwszy numer wydawnictwa, w głównej mierze, poświęconego teorii i filozofii praw zwierząt. O ile obecnie kwestie dietetyczne, pod naporem zgromadzonych danych i badań, schodzą na dalszy plan, na pierwsze miejsce wysuwa się kwestia idei praw zwierząt, zgodnie z którą, formalne prawo do życia czy wolności, miałoby przysługiwać także innym, poza ludzkim gatunkom. Szeroko pojęty ruch wyzwolenia zwierząt nie jest środowiskiem jednolitym. Dlatego też naszym celem jest zaprezentowanie każdego istotnego poglądu dotykającego problemu wykorzystywania zwierząt.

Pragniemy zainspirować Czytelników do głębszej refleksji nad naszym stosunkiem do pozostałej części królestwa zwierząt, a także sprowokować nowe pytania i dostarczyć nowych odpowiedzi. Mówiąc o prawach zwierząt nie wolno zapominać o samych zwierzętach — ich psychice i emocjach. Część miejsca poświęcamy tym samym etologii — nauce o zachowaniu zwierząt. Tylko bowiem rzetelna edukacja jest w stanie przełamać wciąż żywe stereotypy o rzekomo bezmyślnych i nieświadomych zwierzętach.
W pierwszym numerze publikujemy artykuł dotyczący poglądów jednego z przedstawicieli ruchu praw zwierząt — Toma Regana. Poruszamy również kwestie zasadności samej idei „prawa” dla zwierząt. O psychologii zwierząt i etycznych implikacjach z nią związanych opowiada w wywiadzie Boris Cyrulnik — uznany badacz zachowań zwierząt. Przedstawiamy zarówno autorskie teksty polskich aktywistów jak również przedruki książek i tłumaczenia zagranicznych publikacji.

W NUMERZE PIERWSZYM:
- Geneza ruchu praw zwierząt
/początki, inspiracje i podziały w szeroko pojętym ruchu wyzwolenia zwierząt/

- Prawa zwierząt i przyszłych pokoleń
/artykuł analizujący zasadność odnoszenia terminu „prawa” do zwierząt/
- Filozofia praw zwierząt Toma Regana
/przedstawienie idei jednego z głównych teoretyków praw zwierząt/
- Wirus antropocentryzmu
/o absurdalności tezy o człowieku jako koronie stworzenia w kontekście filozoficznym i historycznym/
- Zwierzęta: ukryte ofiary wojen
/historia zwierząt, które w nagrodę za pomoc i oddanie giną na polach bitwy lub zgazowywane w laboratoriach/
- Rozmowa z Borisem Cyrulnikiem
/wywiad dotyczący zdolności poznawczych zwierząt i wynikających z nich moralnych implikacji dla gatunku ludzkiego/

- Mit prawa pięści
/artykuł o występujących w naturze aktach przyjaźni i pomocy wśród zwierząt/

Numer pierwszy jest poniekąd numerem eksperymentalnym. Mamy nadzieję, że formuła pisma trafi do Czytelników i niedługo będzie można zaprezentować kolejny numer. W zamyśle optymalnym wyjściem byłaby formuła kwartalnika. W Polsce wciąż mało podejmuje się projektów o charakterze teoretycznym. Chociaż, biorąc pod uwagę nasilenie w ostatnim czasie wykładów i konferencji, sytuacja ulega stopniowej poprawie. warto działać dalej na rzecz rzetelnej edukacji. Nie zastąpi ona wprawdzie działania praktycznego – demonstracji, akacji ulicznych czy informacyjnych. Ale pozwoli nam na ich lepszą organizację i przygotuje do dyskusji jakie przyjdzie nam odbyć z niezliczoną liczbą przypadkowych przechodniów, których akurat zaintrygowała treść trzymanego przez nas banera. Być może kiedyś doczekamy chwili kiedy ludzie przestaną przywoływać jako argument kształt naszego uzębienia i przestaną definiować zwierzęta jako napędzane instynktem maszyny. Wykorzystujmy więc sposobność do dyskusji na protestach i happeningach. Pokazujmy im materiały i źródła, skłaniajmy do refleksji. Mamy nadzieję, że Zeszyty okażą się w tym wypadku szczególnie przydatne :)


W drugim numerze również staramy się przybliżyć Wam psychikę i emocje zwierząt oraz poruszyć kolejne istotne dla idei wyzwolenia zwierząt kwestie.

Przewodnim tematem tego numeru są nasi najbliżsi ewolucyjnie krewni – naczelne. Poza tym podejmujemy kontrowersje związane z utylitarystycznymi koncepcjami Petera Singera i pytamy co do zaoferowania ruchowi wyzwolenia zwierząt ma teoria feministyczna.

Spis treści drugiego numeru obejmuje następujące artykuły:

Injustice anywhere is a threat to justice everywhere

Wraz z narastającymi problemami ekonomicznymi i politycznymi w siłę rosną, nastawione na zmianę rzeczywistości, ruchy społeczne. Jednym z nich jest niewątpliwie ruch wyzwolenia zwierząt. Czy istnieje teoretyczna i praktyczna możliwość wzajemnej współpracy z innymi aktywistami? Czy można jednocześnie walczyć o prawa zwierząt zapominając i ignorując ogrom ciepienia jaki każdego dnia spotyka miliony ludzi?

Feminizm i Animal Liberation Front

Autorka stawia pytanie o istniejące analogie pomiędzy teorią feministyczną, a Animal Liberation Front. Radykalnym ruchem prozwierzęcym podejmującym tzw działania bezpośrednie w obronie zwierząt. Jaki związek ma jedzenie mięsa z opresją seksualną? Podobnie jak na drodze socjalizacji kulturowej nauczyliśmy się stereotypizować płcie, podobnie nauczyliśmy się myśleć o zwierzętach jako przedmiotach użytkowych.

Błędy Petera Singera

Autorka uzupełnia teoretyczną koncepcje Singera o tzw. pojęcie potencjalności. Stara się przy tym rozwiązać problem zastępowalności zwierząt, o którym pisał filozof, a który to problem jest stale podejmowany przez jego przeciwników.

Status zwierząt w utylitarystycznej etyce Petera Singera i jego praktyczne konsekwencje

Omówienie teorii i kontrowersji narosłych wokół idei teoretycznych Petera Singera. Czy przyjęte przez niego założenia utylitarystyczne uprawomocniają moralny weganizm czy też odwrotnie, pozwalają w szczególnych wypadkach na dalszą eksploatację zwierząt?

Dlaczego darwiniści powinni popierać prawa innych naczelnych

Darwin słynął ze swojego sprzeciwu wobec niewolnictwa i znęcania się nad zwierzętami. Choć twórca teorii ewolucji przedstawiał i interpretował naturę jako arenę bezlitosnej walki o byt uważał za możliwe wyciągnięcie wniosków dotyczących pochodzenia i rozwoju moralności na podstawie studiów nad ewolucją człowieka.
Teoria Darwina po raz pierwszy uświadomiła nam nasze pokrewieństwo ze światem zwierząt. Czy wynikają z tego jakiekolwiek moralne implikacje?

Najbliżsi krewni

Przedruk jednego z rozdziałów książki „Najbliżsi krewni” Rogera Foutsa. Autor przez lata zgłębiał zachowania i psychologię szympansów. Uczył posługiwania je językiem migowym i działał na rzecz zaprzestania brutalnych eksperymentów medycznych na naczelnych. Jednocześnie praca z szympansami każe mu przewartościować wszystkie swoje dotychczasowe poglądy dotyczące relacji człowiek-zwierzę.

Małpie dialogi

Artykuł dotyczący posługiwania się przez naczelne Amerykańskim Językiem Migowym (ASL). Czy małpy faktycznie rozumieją wydawane przez siebie sygnały? Czy są w stanie tworzyć poprawne gramatycznie zdania? I czy umiejętność posługiwania się językiem migowym wchodzi w skład transmisji kulturowej?
O tym wszystkim przeczytacie w Małpich dialogach.



Wszystko będzie można
także kupić u mnie podczas imprezy
Ciasto w miasto!
Zapraszamy już w niedzielę o 11 do Ekowiarni.





środa, 1 grudnia 2010

Zupa miso na mroźne poranki .



Już dłuższy czas zabierałam się za ogarnięcie zupy miso . Ostatnio koleżanka wrociła z miesięcznego pobytu w Japonii i zrobiła wielki gar takiej zupy dla znajomych , więc stwierdziłam , że trzeba to powtórzyć.
W sumie oryginalna japońska wersja misoshiru robiona jest na bazie rybnego bulionu dashi. Jednak z drugiej strony, w innym miejscu wyczytałam , że odmian jest wiele i każdą zupę z dodanym składnikiem miso możemy już ochrzcić tą nazwą.

Nie ukrywam, że średnio mi leży kuchnia japońska. A to ze względu na ubogą ilość przypraw, zero ziół, zło i szatan . Zawsze jak robię wegańskie sushi to je ostro przyprawiam różnymi imbirowymi sosami , chilli , bo po prostu sama sól i sos sojowy mi nie wystarczą. Kocham tofu, ale bardzo rzadko spożywam je przyrządzone w oparciu o oryginalne rodowite przepisy.

Japończycy po prostu inaczej patrzą na jedzenie - dla nich przyprawy mają podkreślić smak, a dla mnie często przyprawa jest jednym z koniecznych składników. Stąd ma miłość do wszelkich środziemnomorskich i hinduskich potraw.

Jednak , żeby już tak bardzo nie oczerniać kulinariów Japonii, to trzeba przyznać, że trochę ciekawego mają. Pomijam wszystkie zajawki typu mock duck (wegańska kaczka z seitanu), glony czy cukierki z głogu - bo to osobna bajka. Skupmy się na przyprawach. Słone jedzenie w tym kraju to podstawa, stąd też upodobanie do sosów sojowych (usukuchi - delikatniejszy, jasny oraz koikuchi - mocny, bardzo słony). Kolejną dobrą rzeczą jest ocet ryżowy oraz wasabi - japoński "chrzan". Muszę przyznać, że z octem ryżowym mam średnie doświadczenie, bo jestem fanką jabłkowego i balsamicznego, ale za to wasabi w sushi lub na orzeszkach czy prażonym słoneczniku - można za to cudo zabić ;) .
Ważnym składnikiem wielu potraw jest wino mirin - używałam do surowych warzyw, ale jakoś się nie zachwycam.
Kolejną przyprawą, z jaką miałam do czynienia jest shiso (lub w polskiej wersji językowej : pachnotka). W sumie piłam herbatę z tym cudem, ale na plus - jest bardzo orzeźwiające. Słyszałam, że dodają ją do umeboshi - piklowanej śliwki. Mam w planach spróbowanie tego, więc dam znać potem.
Są jeszcze dwie przyprawy, o których mi wiadomo, ale nie miałam okazji ich spróbować. Jedna z nich to karashi - taka japońska wersja musztardy. Druga to shichimi - ostra w smaku mieszanka przypraw: pieprzu syczuańskiego, imbiru, maku, sezamu i alg nori. Dodaje się ją do dań gotowanych , głównie makaronów.

Tyle po krótce, jeśli chodzi o moje doświadczenie kulinarne z tym regionem. Teraz czas na przepis. Co najlepsze, taką zupę z kuleczką ryżu Japończycy jadają na śniadanie. Dużo ludzi dziwi się, że gorące od rana. W sumie mi często zdarzało się zjadać wczorajszą zupę do tostów z masłem orzechowym, więc nie widzę w tym niczego zdrożnego :)

Czym właściwie jest miso ?
Pozwolę sobie zacytować dokładniejsze informacje stąd :

Istnieje kilka rodzajów pasty miso, które choć do siebie zbliżone - posiadają nieco odmienny smak i właściwości. Tradycyjnie pastę miso robi się w ten sposób, że miesza się ze sobą gotowaną rozgniecioną soję z gotowanym rozgniecionym ryżem (lub też z jęczmieniem - to druga wersja pasty miso), soli się tę mieszaninę i dodaje do niej specjalny szczep bakterii koji (wym. japońska: kodźi). Ten sam szczep bakterii wykorzystuje się m.in. do tradycyjnej produkcji sake.
Są to bakterie cenione w Japonii tak bardzo, jak u nas bakterie jogurtowe itp. (np. acidophilus). Wykazują one bardzo korzystne właściwości dla ludzkiego organizmu - m.in. zwiększają odporność i zwalczają bakterie szkodliwe dla organizmu człowieka.

Przy tradycyjnej produkcji pasty miso miesza się ze sobą rozgniecioną gotowaną soję z gotowanym zbożem (ryżem lub jęczmieniem), dodaje się soli i odpowiednią ilość bakterii koji, a następnie mieszanina ta leżakuje przez przynajmniej pół roku. W produkcji przemysłowej podwyższa się nieco ciśnienie, by czas dojrzewania miso skrócić do 3 miesięcy. Pasta miso w zależności od składu (czy ma ryż, czy jęczmień), proporcji składników i szczegółów technologii, może mieć kolor od ciemnobrązowego, poprzez jasnobrązowy, aż po prawie biały.

Tadam! Poszczególne rodzaje miso wyglądają tak:

foto

Do swojej zupki użyłam tego jasnobrązowego, łagodnego w smaku. Co jest ważne, miso dodajecie na końcu - już po ugotowaniu całości. Inaczej straci właściwości odżywcze i smakowe i lipa. A jakie właśnie wartości niesie za sobą jedzenie miso? Niesie dużo wartościowego białka, wapnia, magnezu, manganu, fosforu, sodu, potasu, cynku i witaminy A. O!

Misoshiru Vegan ! (4 porcje)

  • 2 l wody
  • 2 duże ziemniaki, pokrojone w słupki
  • 1 marchewka, pokrojona w słupki
  • garść suszonych grzybów mun , namoczonych i pokrojonych w cienkie paski
  • garść kapusty pekińskiej , poszatkowanej (tego nie powinno tutaj być, ale jakoś musiałam zużyć resztkę)
  • pół szkl. glonów wakame lub 2 listki nori, pokrojone na kawałki
  • 1 cebulka dymka, posiekana po całości
  • 100 g tofu naturalnego, pokrojonego w kostkę i podsmażonego
  • sos sojowy
  • 3 łyżki miso
  • ugotowany kleisty ryż do podania


Wodę zagotowujemy z łyżką sosu sojowego. Dodajemy ziemniaki i marchewkę. Po jakichś 10 minutach, dodajemy kapustę i grzyby. Doprawiamy do smaku sosem sojowym. Na sam koniec wrzucamy dymkę, glony i tofu. Gotujemy jeszcze kilka minut. Ściągamy z ognia i dodajemy pastę miso, mieszając aż się rozpuści. Nakładamy ryż do osobnej miseczki. Całość szamiemy pałeczkami - zupę też - wybieramy "gęste ", a resztę wypijamy.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Ciasto w Miasto! Poznań , 5 grudnia, 11.00 Ekowiarnia



Kolektyw vegeON! (w tym i moja skromna osoba) zaprasza na poznańską edycję imprezy "Ciasto w miasto! " . Dzięki uprzejmości Ekowiarni będziecie mogli przekonać się , jak smaczne mogą być wypieki w 100% roślinne. Większość mięsa, jaj i mleka pochodzi z chowu przemysłowego. Najlepszą drogą sprzeciwu, jest wyeliminowanie takich składników ze swojego życia. To, że można zjeść smaczny wegański obiad – tego można się łatwo domyślić. Ale upiec puszyste ciasto bez jaj , a w dodatku uwieńczone górą kremu i to bez mleka ? Skoro twierdzicie, że to niemożliwe, to przyjdzcie i przekonajcie się sami. Zobaczycie... spróbujecie , że weganizm nie jest wcale taki trudny.

Uchylamy rąbka tajemnicy! Będziemy służyć poradami wszelkiej maści. Serniki, ciasteczka, babeczki. Weganie i weganki upieką wszystko!

Całkowity dochód ze sprzedaży smakołyków zostanie przeznaczony na prowadzenie kampanii Fundacji Viva! – Chów przemysłowy śmierdzi.

Widzimy się w niedzielę, 5 grudnia o godzinie 11 w Ekowiarni, ul. Ratajczaka ( pasaż Apollo).

***
Chcesz upiec coś wegańskiego na sprzedaż? Skontaktuj się z nami, pisząc na vegeon@tlen.pl. Apel ten posyłam przede wszystkim w kierunku wszystkich poznańskich blogerek :)


***
I informacja dla wszystkich z Warszawy i okolic - 5 grudnia w Hydrozagadce podobna impreza i pieniążki na ten sam cel. Więcej info tutaj : klik

niedziela, 28 listopada 2010

Hummus!

Dawno już nie publikowałam nic na blogu, a to za sprawą miliona wydarzeń - dobrych i niedobrych - które spadły na głowę. W międzyczasie pojawił się nowy layout, ot tak dla odświeżenia. Teraz w końcu sprawy się poukładały i powracam, dzieląc się z Wami najlepszą rzeczą na świecie - domowym hummusem. Generalnie jeśli mam wymienić jedzenie, które nie znudzi mi się nigdy, to są to dwie rzeczy - zielona herbata i hummus. O herbatach już kiedyś post był, a teraz czas na to drugie cudo.

Po co mamy jeść ciecierzycę?
Po pierwsze, bo jest bardzo smaczna . Jednak dla wszystkich spragnionych info żywieniowego, po krótce tylko wymienię, że to doskonałe źródło wartościowego białka. Zawiera dużo cynku, wapnia, magnezu, żelaza i kwasu foliowego. Gratis macie w niej dużo witamin z grupy B.


fotka z google'a

Poniżej zdjęcie suchej i namoczonej ciecierzycy. Generalnie z jednej szklanki suchego ziarna uzyskacie 3 szklanki ugotowanego. Zatem opłaca się wygospodarować odrobinę czasu i nie polegać na ciecierzycy w puszce.

foto stąd


Ciecierzycę można także przerobić na kiełki, które wyglądają tak :

fotka z google'a

Należy namoczyć ziarna na noc, a drugiego dnia postępować jak ze zwyczajnymi kiełkami. Wrzucić je do słoika, moczyć dwa razy dziennie przez 15 minut, odlewać wodę i potem trzymać w ciepłym miejscu. Po kilku dniach będą takie cuda.

A czym właściwie jest hummus?
Jak mówi nieoceniona wiki, to po prostu حُمُّص‎ - ciecierzyca po arabsku . Cudo pochodzi oryginalnie z Libanu, ale generalnie popularne jest na całym Bliskim Wschodzie.
Jest kilka zasad , których trzeba przestrzegać , aby jarać się hummusem tak samo, jak jaram się nim ja. Po pierwsze - ciecierzyca. Żadne tam zamienniki w postaci grochu zwykłego polskiego ani białej fasoli. Pasty z nich są przepyszne, ale do hummusu im daleko. Druga rzecz - tahini . Hummus bez tahini to zwykła pasta z cieciorki. Inny smak, inna konsystencja. Dobre tahini można dostać w sklepach arabskich albo zrobić je samemu , na przykład według tego przepisu.
Trzecia rzecz - czosnek i cytryna . Tak, tak, tak . Hummus bez czosnku i cytryny to jak hummus bez ciecierzycy i tahini :).

Dużo ludzi tworzy wariacje nt. hummusu, dodajac do niego suszone pomidory i różne zioła. Jednak ja zawsze pozostaje wierna prototypowej wersji.

I co do serwowania hummusu - najlepiej smakuje wybierany z miseczki ciepłą pitą arabską pokrojoną w paseczki. Koniecznie trzeba polać go przed podaniem oliwą z oliwek lub dobrym olejem i skropić sokiem z cytryny. Potrawa ze zwykłego smarowidła do chleba staje się czymś niesamowicie szczególnym. Jednak także sprawdza się na kanapkach - po polsku, tradycyjnie , z warzywami lub bez.

  • 1 szkl. ugotowanej ciecierzycy (lub 1 puszka gotowej)
  • szczypta soli i pieprzu
  • sok z jednej cytryny
  • 2 łyżki tahini
  • 2 ząbki czosnku
  • 1/3 szkl. oliwy z oliwek lub dobrego oleju
  • pół szkl. wody

Ciecierzycę miksujemy ze wszystkim składnikami , poza olejem i wodą. Następnie dolewamy stopniowo olej , dalej miksując. Potem zawsze dodaję poł szklanki wody, bo wolę rzadszy hummus. Jednak jeśli chcesz - to zmniejsz ilość wody lub wyeliminuj ją całkowicie.

środa, 10 listopada 2010

Tarta warzywna z sosem nerkowcowym - przepis z Wegańskiej Niedzieli


Czasu mam dzisiaj szalenie mało, więc tylko krótki post z przepisem. Obiecywałam , że się pojawi wczoraj , więc muszę nadrobić zaległości. Niemniej jednak chciałam podziękować Wam za tak liczny udział we wszystkich imprezach. Następne wkrótce!


Składniki :

ciasto
1 szkl. mąki pszennej
1/3 szkl. oleju
szczypta soli
3 łyżki zimnej wody

farsz
1/4 małego kalafiora , podzielonego na rozyczki
1 marchewka, starta na grubo
1 mała papryka + 1 cebula, pocięte drobno i podduszone na oleju
sól, pieprz, estragon, bazylia, rozmaryn

sos
50 g nerkowców, namoczonych na noc w wodzie
1 ząbek czosnku
4 łyżki wody
1 łyżka oleju
bazylia, sól, pieprz

Ciasto zagniatamy i odstawiamy do lodówki na kilka godzin (lub zamrażarki na pół godziny) . Następnie wykładamy nim formę i brzegi. Układamy składniki nadzienia - krzyż kalafiorowy :) , potem obok drugi krzyż z marchewki i w pustych miejscach papryka z cebulką. Odcedzamy nerkowce i miksujemy je z resztą składników. Polewamy tartę. Całość pieczemy w temperaturze 180 st. C przez 30 - 35 minut.

czwartek, 4 listopada 2010

Wegańska Niedziela w Poznaniu - 7 listopada . ZAPRASZAMY!!!


Zapraszamy na imprezy związane z I Niedzielą Wegańską w Poznaniu, która odbędzie się 7 listopada.
Poniżej dokładny program. Jeśli chcecie spróbować tego co gotuję czy po prostu pogadać to zapraszam serdecznie. Jestem zamieszana we wszystkie imprezy, więc na pewno się gdzieś znajdziemy!


1. "Pieczemy wegańsko!" Pokaz pieczenia na słodko i pikantnie dla wegan oraz osób uczulonych na produkty pochodzenia zwierzęcego! Prowadzą wegańskie blogerki - Agata z I Love Tofu i Magda z Hello Morning! .
Miejsce: Ekowiarnia ( pasaż Apollo), godzina 12.00, wstęp wolny

2. "Zatoka delfinów" - poruszający, nagrodzony Oscarem dokument na temat odbywającej się w Japonii rzezi delfinów.
Miejsce: Kino Muza ( ul.Św.Marcin 30), godzina 14:30, cena: 10 zl Do każdego biletu wegański muffin gratis!

3. "Sufrażystki wegetarianki" - wykład Dobrusi Karbowiak. Miejsce: Babiląd ( ul. Bukowska 31/ 6), godzina 17:00, wstęp wolny

4. Koncert: Justice Department (wegański grindcore/hc z Hiszpanii) , Epileptic Walk (no meat/ dance/ core z Poznania).
Miejsce: Skłot Rozbrat (ul.Pułaskiego 21a), godzina 20:00. Wegańska szama do zakupienia na miejscu.

środa, 3 listopada 2010

Pesto z roszponki i migdałów. O projekcie "Weganizm. Spróbujesz? "

Zaproszono mnie do wzięcia udziału w projekcie "Weganizm. Spróbujesz?" . Akcja ma na celu promocję polskojęzycznych wegańskich blogów kulinarnych. Na tej stronie macie zebrane wszystkie aktualizacje blogów, biorących udział w tej akcji.

O niewątpliwych zaletach prowadzenia bloga z wegańskimi przepisami rozpisywałam się tuż po powrocie z Wrocławia. Można blogi traktować jako wirtualną kopalnię przepisów na różne okazje, ale też jako miejsce do przekazywania swoich idei masie ludzi. I poprzez pokazanie tego, jak bardzo rożnorodne i smaczne może być jedzenie pozbawione okrucieństwa , ułatwiasz innym podjęcie pewnych decyzji.
Ostatnio skontaktował się ze mną jeden chłopak, który napisał, że przeszedł na weganizm między innymi dzięki prowadzonym przez nas blogom. Taka wiadomość niezmiernie cieszy, zwłaszcza taką osobę jak mnie. Zaczęłam prowadzić tego bloga jako pewną odskocznię od aktywizmu, ale jakoś siłą rzeczy nigdy nie mogłam pozbawić go pewnych elementów swojego podejścia do weganizmu, praw zwierząt , ekologii. Nie mógł stać się tylko suchym zbiorem przepisów na różne okazje. Pomimo tego, że często bywały okresy, gdzie zamieszczałam tylko jedzenie, zawsze gdzieś u podłoża istniał przekaz. Bo szczerze - przecież nawet propozycja ciasta bez jajek i mleka już niesie ze sobą coś więcej. Ktoś zaczyna się zastanawiać "dlaczego". A od prostego zwątpienia się zaczyna.

***



Na powitanie dla wszystkich osób, które teraz pilnie śledzą aktualizację na stronach Empatii, proponuje niecodzienną odmianę pesto.
Ale co to do cholery jest roszponka?
Spoko, znaleźliśmy przedwczoraj opakowanie takiego cuda na śmietniku i też nie miałam pojęcia. "Lamb salad" na etykiecie niewiele wyjaśniało. Na szczęście dzięki słownikom zdałam sobie sprawę , że już tą nazwę słyszałam.


zdjęcie z internetu, ale nasza śmietnikowa roszponka nie ustępowała wyglądem :)


Roszponka należy do tej rodziny roślin , co kozłek, popularnie zwany walerianą. Jednak różni się od niej smakiem - delikatny, orzechowy, trochę zbliżony do łagodnych odmian rukoli. Zawiera dużo witaminy A i C (witamina C ułatwia np. przyswajanie żelaza), witaminy B9 / kwasu foliowego (100g roszponki to aż 46% naszego dziennego zapotrzebowania w kwas foliowy !). A co jest w niej najlepszego - ma szalenie małe wymagania dotyczące uprawy. Olewa wszelkie niewygodne warunki klimatyczne i glebowe. Najkorzystniejsza dla niej jest łagodna zima i zbiór można przeprowadzić także o tej porze roku. Wysiewa się ją od początku sierpnia aż do końca września. Zbiera od listopada do kwietnia.

Jak przygotować roszponkę? Oczywiście można zjadać ją do kanapek, tostów, przyrządzać sałatki. Odrobina vinegretu lub oliwy robią robotę. Można też podduszać ją jak szpinak i używać do farszów, pizz, zapiekanek. Można z niej również przygotować zupę.Mój chłopak wymyślił, że robi z niej pesto. Generalnie potem zwyciężyły książki, więc miksowanie spoczęło i tak na mnie, ale co tam. Pesto przyrządasz w 3 minuty. Potem w lodówce możesz je przechowywać bez wekowania przez około tydzień. Smaruj nim tosty, używaj jako sosu do makaronu czy sałatek.


Pesto z roszponki z migdałami

Składniki:

  • 250 g roszponki
  • 100 g płatków migdalowych
  • 1/2 szkl. oliwy z oliwek
  • ząbek czosnku
  • sól, pieprz
Liście opłucz i pozbaw korzonków. Suche płatki zmiel na drobne kawałeczki. Roszponkę zmiksuj blenderem z czosnkiem, solą i pieprzem. Dodaj płatki i oliwę i dokładnie wymieszaj.

wtorek, 2 listopada 2010

Mix regionalny - "Kaszi" z wędzonym tempehem


Generalnie bardzo lubię kuchnię fusion. Kombinacje nowych smaków, rodzime akcenty , dziwne zestawienia kolorystyczne. Sushi z kaszą także wpisuje się w ten nurt. Nie jest to rzecz nowa, bo już trochę o tzw. kaszi można było tu i tam usłyszeć. Jeszcze nie gościło na moim blogu, więc łapcie przepis. Zdecydowałam się znowu uobecnić tutaj moją obsesją na punkcie kaszy jaglanej. Chyba kiedyś wydam o niej jakiegoś bookleta kulinarnego :)
Kolejną innowacją jest zastosowanie tempehu, którego ojczyzną jest Indonezja. Kolejne przemieszanie regionów. Narazie jeszcze kupuję gotowy, ale w planach własna produkcja tego smakołyku . Więcej możecie poczytać tutaj .

Wracając do kaszi - smakuje wybornie. Nie przekonacie się, jeśli sami nie uderzycie do kuchni - zatem do dzieła!


Składniki:
  • 3 listki alg nori
  • szklanka ugotowanej kaszy jaglanej
  • kawałek tempehu wędzonego, pokrojonego w cienkie paski
  • marchewka, sałata - pokrojone w paski
  • pasta wasabi
  • sok z jednej cytryny
  • sos sojowy/imbirowy/słodko kwaśny - do maczania

Na listek połóż cienką warstwę kaszy, zostaw na minutkę, aby algi zmiękły. Pamiętaj o zostawieniu wolnej powierzchnii na końcu - aby można było zakleić całość. Pokrop sokiem z cytryny. W dolnej partii listka ułóż tempeh i warzywa, posmaruj je cieniutko pastą wasabi. Zawijaj przy pomocy specjalnej maty bambusowej lub normalnie rękoma bez tego typu wynalazków :) Potem krój na centymetrowe kawałki i maczaj w ulubionym zimnym sosie.

wtorek, 26 października 2010

Muffiny chałwowe - prawie bezcukrowe!

Przepis idealny dla wszelkiej maści diabetyków wegańskich i nie tylko, jak i także dla wszystkich z problemami próchnicznymi. Jeśli jednak nie kwalifikujecie sie do zadnej z powyzszych kategorii, po prostu spróbujcie dla własnego zdrowia od czasu do czasu zamienić tradycyjny cukier na syrop z agawy.

Dlaczego syrop z agawy jest taki wspaniały?
A to dlatego, że jest około trzykrotnie słodszy od cukru, a cechuje się pieciokrotnie niższym indeksem glikemicznym. W dużym uproszczeniu - po prostu jest zdrowszy. Syrop z agawy jest w wielu przepisach kulinarnych stosowany zamiast cukru lub miodu (jego płynna konsystencja sprawia, że z powodzeniem używam go w wielu przepisach tradycyjnie wymagających miodu). Poza tym doskonale sprawdza się w słodzeniu herbaty i zimnych napojów, a także jako polewa do naleśników czy ciast.

Syrop można dostać już w większości sklepów ze zdrową żywnością, a doszły mnie słuchy , że nawet niektóre markety zaczęły go wprowadzać. Jedyną barierą może być cena - w Polsce za nieduży słoiczek trzeba zapłacić 12 złotych. Jednak warto robić sobie zapasy zagranicą, gdzie można już dostać go za 1 euro.

Poniższy przepis totalnie bezcukrowy nie jest - a to za sprawą chałwy. Jednak cupcake'owa baza może być modyfikowana na wszelkie sposoby, tak, że bez problemu stanie się totalnie bezcukrowym deserem.

Swoją propozycję oparłam na przepisie zaczerpiętym z książki Vegan Cupcakes Take Over The World.

Składniki: (na 12 sztuk)
  • 2/3 szkl. mleka roślinnego (miałam gryczane)
  • łyżeczka octu jabłkowego
  • pół szkl. syropu z agawy
  • 1/3 szkl. oleju
  • 1 łyżeczka esencji waniliowej
  • 1 i 1/2 szkl. mąki pszennej
  • 1 lyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 150 g chałwy kakaowej (sprawdz skład, aby był wegański - trzeba się troche naszukać, bo często zawierają albuminę, białko kurze)

Wymieszaj mleko z octem. W drugiej misce połącz ze sobą mąkę, proszek do pieczenia i sól. Do mikstury mlecznej dodaj syrop z agawy, olej i esencję waniliową. Potem dodaj suche składniki partiami do mokrych i mieszaj aż się ładnie połączą. Rozkrusz chałwę i dodaj ją do masy. Napełnij foremki do muffinek i piecz w temperaturze 200 st. C przez około 20 minut.



***

Przyjdź i wyraź swój sprzeciw!



Jak co roku, 11 listopada nacjonaliści i neofaszyści z różnych organizacji planują przemarsz ulicami Warszawy. Nie chcemy, by zwolennicy ksenofobicznych i rasistowskich ideologii, którzy z dumą odwołują się do przedwojennych organizacji o jawnie faszystowskich sympatiach, znowu przeszli przez stolicę. Pomni wcześniejszych doświadczeń uważamy, że rosnącemu w siłę ruchowi narodowemu trzeba się przeciwstawić. Od dwóch lat próbujemy ich marsz zablokować. Zatrzymamy go tylko wtedy, gdy będzie nas dużo.

Jesteśmy grupą różnych ludzi i środowisk. Łączy nas sprzeciw wobec faszyzmu. Planujemy demonstrację na trasie faszystowskiego pochodu. Chcemy fizycznie go zablokować. Wykorzystamy przysługujące nam prawa obywatelskie. Zapraszamy wszystkich mieszkańców Warszawy i wszystkich, którzy zechcą przyjechać do Warszawy, do czynnego sprzeciwu wobec faszystów. Liczymy na Wasz udział w przygotowaniach, na przyjazd w zaproponowanym przez nas miejscu i czasie, na przygotowanie transparentów, na poinformowanie znajomych o naszych działaniach. Liczymy na Waszą obecność.


czwartek, 21 października 2010

Półkrwawy koktajl z wheatgrassem.





Siup! Powrót po kilku dniach, ale jakich zabieganych dniach. W sobotę spedziłam bardzo fajnie czas we Wrocławiu, a pokazy gotowania to dobra rzecz. Zareklamowałam wszystkie vegan blogi kulinarne jakie tylko mi przyszły na myśl, więc drogie koleżanki i koledzy wzmożona liczba odwiedzin się szykuje.
Cieszmy się, cieszmy, bowiem polskie blogi z wegańskimi przepisami robią dobrą robotę.
Po pierwsze wypełniają lukę jeśli chodzi o wegańskie książki kucharskie dostępne w PL. Po drugie są totalnie za free i każdy może czerpać z nich inspiracje, niezależnie od tego gdzie się znajduje. A po trzecie, moim zdaniem najważniejsze - gotowaniem , pieczeniem, smażeniem i obieraniem autorzy i autorki blogów promują zajebistą rzecz, jaką jest wolny od okrucieństwa styl życia. Bardzo się cieszę, kiedy całkowicie obce mi osoby mówią "dzięki Twoim przepisom zacząłem gotować" ,"dzięki Tobie przestałam jeść mięso", "już miesiąc jem wegańsko" , "nie piję już coca-coli", "ej, a gdzie chodzisz na śmietniki", "jak się robi seitan" , a wymieniać można i długo, więc na słodkim "adoptuj mnie" zakończę :) Nie piszę tego bynajmniej, żeby sobie wlewać. Bardziej interesuje mnie efekt - ludzie zaczynają zmieniać swoje życie , a to oznacza , że taki sposób promocji weganizmu i wyzwolenia zwierząt daje rezultaty.

Jednocześnie sobie samej obiecuję, że muszę więcej pisać i więcej tutaj publikować. Nie samym jedzeniem człowiek żyje. Wiele rzeczy mi samej wydaje się oczywistych , ale często po prostu nie zdaję sobie sprawy z tego , że dla kogoś może to być zupełna nowość.
Dzisiaj zatem będzie o dwóch rzeczach. I o dziwo nie bedzie dziś cukru, ale będzie bardzo zdrowo. Jedna rzecz związana ze zdrowym odżywianiem, a druga ze zdrowym podejściem do swojego ciała.

Jeśli chodzi o odżywianie, to przedstawiam Wam wheatgrass - trawę pszeniczną. Jest to kilkunastodniowa wersja popularnej pszenicy, a jej dużym plusem jest zawartość witamin i minerałów w takich ilościach, że to aż niemożliwe. Więcej informacji znajdziecie tutaj.
Trawa pszeniczna zaliczana jest do tzw. superżywności (superfood) i od dawna jest hitem w Wielkiej Brytanii. Takie rzeczy jak superżywność powoli pojawiają się w polskich sklepach, np. jagody goji, acai czy spirulina, ale nie spotkałam się jeszcze z wheatgrassem. Zagranicą najczęściej sprzedaje się gotowy sok z wheatgrassa (pasteryzowany lub świeży), a w knajpach wegetariańskich i ekologicznych można zamawiać napoje z jego udziałem. W Polsce raczej długo sobie na to poczekamy, ale tak naprawdę już teraz możesz rozpocząć domową uprawę tego cuda. Jeśli masz warunki to skonstruuj sobie taką specjalną półeczkę , a wszelkie instrukcje znajdziesz na tej stronie . Najbardziej przydatnym urządzeniem do przetworzenia trawy jest wyciskarka, również opisana na tej stronie.

Ja rozpoczęłam na próbę uprawę w doniczce. Umieściłam ziarenka pszenicy na kiełki na nienawożonej niczym ziemi, lekko je przysypałam. Podlewałam codziennie i po kilku dniach ziarna wykiełkowały.


Wyglądały ekstra, zwróccie uwagę na te krople wody . Pojawiłały się na źdźbłach zawsze rano, jak rosa. Potem roślina zaczęła rosnąć gwałtownie - dosłownie wieczorem można był·o zauważyć wyraźną różnicę w porównaniu z porankiem. Hodowałam to 12 dni i efekt był taki.




Większą częśc "plonu" zblendowałam i odcisnełam z tej pulpy sok, który dodałam do koktajlu, ale nie mogę za nic wskazać gdzie go widać na tym pierwszym zdjęciu, bo mimo wszystko wyszło około łyżki. Sam w sobie ma kwaśny trawiasty smak, który średnio przypadł mi do gustu. Postanowiłam przyrządzić koktajl z 2 łodyg selera naciowego, 2 bananów i dwóch garści truskawek, które to znalazłam niedawno w kontenerze. Można je zamienić mrożonymi , a z pewnością będzie równie pyszne.

Kilka źdźbeł wrzuciłam i tak w całości. Pamiętajcie jednak, że nie powinno spożywać się dużej ilości całej trawy pszenicznej, ponieważ może wywołać sensacje żoładkowe, ale taka ilość mi nie zaszkodziła. Dodatek wheatgrassa do tego koktajlu - oprócz niesamowicie dobrego wkładu witaminowo-mineralnego - wpływa też fajnie na doznania smakowe . Kwaskowaty smak , kojarzący się ze świeżymi ziołami idealnie pasował do truskawek.

Reasumując moje doświadczenia z wheatgrassem - jaram się tym mega, ale jednak uprawa jest dość czasochłonna, a efekty są bardzo skromne, ponieważ z dużej ilości rośliny uzyskujesz bardzo małe ilości soku. Niemniej jednak warto w to zainwestować trochę miejsca na parapecie i zimą fundować sobie duże dawki naturalnej witaminy C i pokłady żelaza.

***

Teraz druga część rozkmin - o zdrowym podejściu do swojego ciała. Nazwa posta w sumie nawiązuje do tych rozważań, bo nie ukrywam, że zainspirowała mnie do tego zasłyszana reakcja na mój post o mooncupie . Pewna osoba stwierdziła , że pisanie o takich sprawach na blogu kulinarnym jest niesmaczne. Pomijam to, że blog z założenia kulinarny typowo nie jest , ale jednak już dawno innych tematów nie poruszałam, więc nowy czytelnik może o tym nie wiedzieć.

Niech owa niesmaczność tematu stanowi tutaj punkt wyjścia.

Generalnie nie jest nowością, że tzw. dbanie o siebie oznacza dzisiaj dopasowywanie swojego wyglądu i stanu wewnętrznego organizmu do jakichś określonych standardów. Od dziecka uczymy się, że należy mieć taki a nie inny wygląd, takie a nie inne ubrania, jeść to albo tamto. Rzadko kiedy wskazuje nam się na alternatywy i w związku z tym dorastamy z utrwalonym przekonaniem o tym, co jest akceptowalne, ładne . Natomiast wszystko , co od owego przekonania odstaje uznajemy za brzydkie, nieprzyjemne i niesmaczne.

Wielu ludzi nigdy nie kwestionuje wyniesionych z dzieciństwa przekonań i wciąż uparcie broni się przed wszelkimi alternatywnymi sposobami myślenia, życia, jedzenia, ubierania się, mieszkania czy funkcjonowania generalnie. I nic nie byłoby w tym złego, ponieważ każdy ma prawo być takim, jakim chce być. Jednak tutaj pojawia się problem, bowiem prezentowana przez te osoby tzw. "normalność" staje się często pewnym uniwersalnym wyznacznikiem. Wiele osób uzurpuje sobie prawo do nazywania swojego "normalnym", a to rzutuje na negatywne postrzeganie przez nich tego, co odmienne. Wraz z negatywnym postrzeganiem pojawia się też od razu negatywna ocena i uprzedzenia. Po co komplikujemy sobie tak własne życie ? Po co utrudniamy życie innym, którzy nie podzielają naszego myślenia?

Po pierwsze - normalność to rzecz względna. Nie możemy narzucać innym tego, co sami myślimy i tego, w jaki sposób funkcjonujemy. Owszem, dzielmy się swoim punktem widzenia, nie bójmy się myśleć po swojemu i nie bójmy się tych myśli wyrażać słowami. Realizujmy siebie , ale nie przeszkadzajmy realizować się innym. Nie obrzucajmy obelgami kogoś , kto ma rożowe włosy ani kogoś, kto chodzi w szpilkach. Nie oceniajmy z góry kogoś z dziarą na szyi ani kogoś w krawacie. Nie musimy stawać się tacy, jak druga osoba, ale nie krytykujmy , lecz porozmawiajmy i uszanujmy jej decyzje.
Kiedy widzimy, że czyjeś działanie (działanie, a nie wygląd!) powoduje szkody innym, to możemy reagować. Mówmy mu o tym, wyrażajmy swoje zdanie, krytykujmy jego postępowanie. Jednak co jest tutaj niesamowicie ważne - uczmy się wzajemnie od siebie i szanujmy nawzajem swoje wybory.

Nikt nie może sobie rościć prawa do ustalania standardów tego , co ładne i brzydkie, smaczne i niesmaczne. Tzw. prawdy uniwersalne powinny przejść już dawno do lamusa, ponieważ jest tyle poglądów, co ludzi. Nie da się nas wszystkich wsadzić do jednego worka i przykleić etykietkę. Bardzo często owe standardy to tylko kwestia nieprzemyślanych nawyków, upodobań, tradycji i kultury , w której jesteśmy zakorzenieni. Nie bójmy się ich kwestionować, skoro twierdzimy , że coś jest nie tak.

Między innymi z takich powodów, pojawił się tutaj post o mooncupie. Chciałam zaproponować Wam alternatywę wobec zanieczyszczania Ziemi, a napisałam o tym tutaj, bowiem chce , aby pewne sprawy w końcu zostały uznane za normalne, bo przecież takie są.
Nie uważam, aby miesiączka była sprawą niesmaczną, brzydką i nie na miejscu. To nie nowośc , że każda zdrowa kobieta miesiączkuje . Tak samo jak nie jest niczym nowym, że każdy z nas wydala, poci się, brudzi. Dlaczego ciągle spychamy te rzeczy spoza naszego pola widzenia? Dlaczego z taką niechęcia traktujemy swoje ciało i jego fizjologię? Takie myślenie powoduje bardzo niefajną rzecz, a mianowicie sztuczną i trwałą tabuizację czegoś, co jest przecież ... no właśnie, normalne. Chciałoby się rzecz, że poglądy nt. tematów odpowiednich i nieodpowiednich wyniesione są jeszcze z odmętów głębokiego średniowiecza , jednak trochę o tym okresie naszej historii wiem i uwierzcie mi, że o wiele większy szacunek przykładano wtedy do własnego ciała, niż ma to miejsce dzisiaj.
Teraz owym standardem normalności jest wysportowany mężczyzna, w ładnych markowych ubraniach , owiany nutą najdroższych perfum , jedzący śniadanie w ekskluzywnej restauracji. Obowiązkowo nie ma żadnych słabości, a jego portfel potrafi sprostać największym wymaganiom. Do jego usług zawsze pozostaje szczupła wysoka żona, o idealnie gładkich włosach i nieskazitelnej cerze. Nigdy nie zdarzyło jej się ubrudzić sukienki ani przytyć choćby o gram. Nie wydalają, nie wymiotują, nie pocą się. Nie miewają bólu głowy, miesiączki, biegunki, wytrysku.

Wiele osób będzie się teraz śmiało, że przecież to plastikowa rzeczywistość z reklamy. Śmiejemy się, ale przecież sami narzucamy sobie podobne standardy . Dążymy do realizacji czegoś sztucznego i owa sztuczność zlała się w jedno z tzw. normalnością . Zastępuje dzisiaj to, co naturalne. A w naturze zdarzają się i czynności fizjologiczne i osoby o ciałach odbiegających od normy. Powoduje to dużo szkody przede wszystkim w odniesieniu do nas samych, bowiem stajemy się do siebie samych wrogo nastawieni, co rodzi ogromne kompleksy. Zmuszamy nasze ciała do niesamowitych wysiłków, zaklejamy naszą skórę tonami kremów, a wnętrznośći wypełniały niezdrowym - acz modnym - jedzeniem. Co więcej, wszystko co nie pasuje do higienicznego i sterylnego świata jest negowane. Boimy się naszej fizjologii i traktujemy ją jako niesmaczną, co po prostu rodzi chyba jedną z najgroszych form nienawiści - nienawiść do samych siebie.
Dlatego pisałam o tych sprawach tutaj i zamiast dziwnego konstruktu w stylu tam, gdzie brzydko , będe używała słów krew i miesiączka. Jak już o tym mowa, to nie wiem czy wiecie, ale na różnych internetowych forach kobiecych zamiast słowa miesiączka wiele forumowiczek wstawia magiczny symbol @ i już wszystko jest jasne. Chyba jestem jakaś ułomna, bo musiałam w googlach poszukać o co chodzi. Potem stwierdziłam, że to bardzo przykre i niezdrowe, do tego stopnia bać się swojego ciała. Jednak to ich wybór, a ja mam tylko skromną nadzieję, że kiedyś nauczą się akceptować swoją fizjologię.

Sami ustalajmy sobie standardy tego, co uważamy za akceptowalne i nie narzucajmy tych standardów innym. Nie bójmy się odzyskiwać pewnych słów i obszarów naszego życia, skoro uważamy je za normalne. I zamiast atakować myślenie kogoś innego, zastanówmy się czy sami nie powinniśmy przemyśleć swoich definicji i kategorii, jakimi postrzegamy ten świat.
Może nas to czegoś nauczy?